I Strona główna I Wiadomości I Kultura I Sport I Pogoda I Turystyka I Narty I Kościół I

I Radio Alex I Głos Ameryki I Z peryskopu... I DH Zakopane I Telefony I Apteki I

I Reklama I Ogłoszenia I Muzyka I Video I Galeria I Archiwum I O Watrze I
Posiady dedykowane „królowi Krokwi”...

(02.12.2005) W Białej Izbie siedzibie Związku Podhalan w Zakopanem odbyły się posiady wspominające legendarnego skoczka narciarskiego z Zakopanego, nazywanego nie bez powodu „królem Krokwi” – Stanisława Marusarza. Spotkanie poprowadził Wojciech Szatkowski z Muzeum Tatrzańskiego w Zakopanem. Znakomitego skoczka wspominała rodzina i byli zawodnicy.
Kiedyś Stanisław Marusarz powiedział: „ Co po mnie zostanie? Narty i skokanie”. Została pamięć o najlepszym zawodniku okresu międzywojennego i skoczku, który wykonał w ciągu swojej ponad 30 letniej kariery ok. 10 tysięcy skoków narciarskich i przeleciał w powietrzu ponad 650 km. Wojciech Szatkowski wspomniał największe osiągnięcia sportowe popularnego ongiś „Dziadka”. Zaczął od pierwszych skoków Marusarza na niedużej skoczni terenowej na Lipkach, w Dolinie Jaworzynki i na Krokwi. Mówił też o największym sukcesie „Marusara” jak był nazywany w Skandynawii Marusarz, a mianowicie o tytule wicemistrza świata zdobytym w Lahti w lutym 1938 r. Osobnym tematem były skoki na Turnieju Czterech Skoczni w 1966 r. oraz ostatni skok „Dziadka” do filmu w reżyserii Janusza Zielonackiego. Pokazano także wielkość pozasportową Marusarza, jego patriotyzm, ucieczkę z więzienia na Montelupich w Krakowie, działalność trenerską, oraz to jakim był ojcem. Potem głos zabrała rodzina i przyjaciele oraz zawodnicy. Wszyscy byli zgodni co jednego – w Zakopanem musi powstać z prawdziwego zdarzenia Muzeum Narciarstwa, gdzie będzie można pokazać sportowe trofea takich zawodników jak Stanisław Marusarz. – Musimy to zrobić przede wszystkim dla zakopiańskiej młodzieży – zakończył spotkanie Krzysztof Gądek.

Poniżej prezentujemy biografię Stanisława Marusarza:

Stanisław Marusarz - człowiek jak fundament

"29 października 1993 r. na Pęksowym Brzyzku w Zakopanem odbywały się uroczystości związane z pogrzebem prof. Wacława Felczaka, podczas II wojny światowej szefa bazy kurierów AK w Budapeszcie. Słowo pożegnalne wygłaszał uczestnik tamtych wydarzeń, kurier tatrzański, zarazem legendarny polski skoczek, Stanisław Marusarz. Wzruszenie było jednak tak ogromne, że serce dawnego mistrza, który na różnych skoczniach świata wykonał około 10 tysięcy skoków, nie wytrzymało. „Umarł król polskich nart” pisano w gazetach.
Stanisław Marusarz urodził się 18 czerwca 1913 r. w Zakopanem. Był dla polskiego narciarstwa postacią niemalże legendarną, łącznikiem między pokoleniem przedwojennych mistrzów a tym, które po straszliwej zawierusze II wojny światowej ruszyło na narciarskie szlaki. Pierwsze skoki na nartach oddał jako kilkunastolatek w tajemnicy przed wszystkimi, za wyjątkiem kolegów, na skoczni w Jaworzynce, potem były pierwsze „loty” na Krokwi, aż wreszcie w 1932 r. 19-le`+-tni zawodnik przypiął do swetra orzełka w czasie swego pierwszego startu olimpijskiego w Lake Placid w Stanach Zjednoczonych. Na zimowych igrzyskach startował czterokrotnie -–w 1936 r. walczył jak równy z równym na olimpijskiej skoczni w Garmisch-Partenkirchen z najlepszymi Norwegami, Szwedami i zawodnikami z Niemiec. Zajął wtedy 5 miejsce w skokach i 7 w kombinacji norweskiej. W 1938 r. w Lahti odniósł swój życiowy sukces, zdobywając tytuł wicemistrza świata w skokach narciarskich, chociaż tak naprawdę to zawody wygrał właśnie on. Należał mu się bowiem złoty medal za najdłuższe skoki w konkursie, jednak sędzia norweski dał tak wysokie noty za styl zawodnikowi z Norwegii Asbjoernowi Ruudowi, że ten wygrał z niewielką przewagą nad Marusarzem. Rok później Marusarz znowu znalazł się w światowej elicie, zajmując 5. miejsce w konkursie skoków na Krokwi w Zakopanem, rozegranym w niedzielę, 19 lutego, na zakończenie zakopiańskiego fis-u. W tym samym roku po niezwykłych oświadczynach, podczas których przekazał swojej przyszłej żonie kryształowy puchar, jedną ze swoich nagród sportowych, wypełniony okazałym bukietem kwiatów, ożenił się z Ireną z Jeziorskich. Czyż przyszła pani Marusarzowa mogła mu odmówić po takich oświadczynach!
To, jak wielkiego formatu był człowiekiem, pokazała wojna. Dawny mistrz skoków ruszył na kurierski szlak, idąc przez Tatry na Węgry w kurniawy i zawieje. Schwytany przez Niemców, osadzony w celi śmierci w więzieniu na Montelupich w Krakowie, cały czas myślał o ucieczce. Wreszcie udało się, a skok oddany z okna celi na drugim piętrze wiezienia na Montelupich po latach nazwał jednym z najważniejszych w swoim życiu. Był to bowiem skok po życie. Z Krakowa Marusarz dostał się do Zakopanego, a stamtąd na Węgry. Tam został rozpoznany przez jednego z działaczy Węgierskiego Związku Narciarskiego, Gyulę Belloniego i zaczął pracę szkoleniową ze skoczkami węgierskimi. Zbudował dla nich dwie skocznie narciarskie, w tym piękną „siedemdziesiątkę” w Borsafüred. Po wojnie powrócił na narciarskie szlaki, startował dwukrotnie w zimowych igrzyskach olimpijskich: w 1948 r. w St. Moritz w Szwajcarii i cztery lata później na „Holmenkollbakken” w Oslo. Był sztandarowym polskich narciarzy na obydwu olimpiadach, wprowadzając w świat sportu kolejne pokolenia polskich narciarzy. On, przedwojenny mistrz, który nadal był w wysokiej formie sportowej, był dla nich przewodnikiem i wzorem, niosąc łopoczącą na wietrze biało-czerwoną. Po raz piąty pojechał na igrzyska do Cortiny d Ampezzo w 1956 r. Na skoczni „Trampolino d Italia” otwierał olimpijski konkurs skoków. Po raz ostatni na mistrzostwach Polski przypiął skokówki w 1957 r. i był czwarty. Wtedy też zakończył karierę zawodniczą, ale nie przygodę ze sportem.
Jeździł na zawody, doradzał, chętnie spotykał się z młodzieżą. Zresztą chyba nigdy nie zdążył się zestarzeć. Radość ze skoków czerpał nadal sprawując opiekę nad Wielką Krokwią. On ją gładził nartami, opiekował się dniem i nocą oraz przygotowywał do kolejnych zawodów. – To było w jego przypadku najwyższe uwielbienie. On na niej mieszkał – powiedział senator Franciszek Bachleda-Księdzularz. Marusarz przygotował Krokiew do kolejnych mistrzostw świata, rozegranych w lutym 1962 r. Któż jak nie on mógł dostąpić zaszczytu otwarcia zawodów. Wśród wiwatów ponad 100-tysiecznej widowni „Dziadek” pofrunął w skoku otwierającym zawody na około 70 metrów. - Zupełnie nie jak „Dziadek” ale wnuczek! – powiedział mi Wojciech Fortuna. W 1966 r. otwierał skokiem konkursy w Garmisch-Partenkirchen i Innsbrucku w ramach Turnieju Czterech Skoczni. Dziennikarze sportowi pisali „kapelusze z głów przed wielkim Polakiem, weteranem narciarstwa”, uznając wielkość sportową 53-letniego zakopiańczyka, a na ramiona wzięli go najlepsi skoczkowie świata z Bjoernem Wirkolą z Norwegii na czele. Dwa lata później chciał także skakać na „swojej” Planicy – największej „mamuciej” skoczni świata, której był rekordzistą, ale... jeden z polskich trenerów schował mu narty w obawie, ze „Dziadek” może jednak na tak dużej skoczni mieć upadek.
Ileż dzieci, skaczących na nartach na Lipkach, Żywczańskiem w Zakopanem chciało być „Marusarzem” i iść w jego ślady? Tak wyrósł między innymi mistrz olimpijski Wojciech Fortuna. Gdy zdobył złoto w Sapporo, to Marusarz wśród 25-tysiecznego tłumu powitał mistrza olimpijskiego w Zakopanem. Ostatnie skoki na nartach oddał Stanisław Marusarz do filmu „Dziadek” w reżyserii Janusza Zielonackiego. W latach późniejszych zajął się nowymi zajęciami: domem, który zaprojektowała jego żona Irena, a on go wybudował, wędkarstwem, pszczelarstwem, motocyklami, które już od przedwojennych lat były jego wielką pasją i... trójką wnuków: Magdą, Kubą i Krzysiem. To on Kubę i Krzysztofa uczył jazdy na nartach i skakania. Wyrozumiały, choć wymagający, cierpliwy i zawsze przyjacielski i uśmiechnięty był dla nich ukochanym dziadkiem. Lubił też przyrodę. Pod dom Marusarzów w Zakopanem podchodziły nocą jelenie „Kuba” i „Wojtek”, które nawet spały u drzwi tego domu. Trochę też polował, a wieczorami spotykał się z ludźmi, którzy chętnie słuchali jego opowieści na wygłaszanych w Zakopanem prelekcjach. I jeszcze jedno. Marusarz żył tak jakby ciągle chciał zwiększać jakość swojego życia.
Był człowiekiem, który idąc przez życie napotykał różne przeszkody, ale zawsze potrafił dać sobie radę i wyjść z twarzą. Był prawdziwym człowiekiem w tym stwierdzeniu, krótkim, ale przecież niebanalnym, zawiera się cała prawda o Marusarzu. Wielkość sportowa, patriotyzm, miłość do rodziny splotły się w nim w jedno, tworząc człowieka, który na stałe przeszedł do zakopiańskiej legendy.
Należy sobie zadać pytanie: czy odszedł od nas na zawsze? Chyba nie. Stefan Dziedzic, olimpijczyk i jeden z narciarzy, których Marusarz wprowadzał w świat nart twierdzi, że dobry duch „Dziadka” nadal jest obecny w Zakopanem, na progu Wielkiej Krokwi. A póki na Wielkiej Krokwi im. Stanisława Marusarza są organizowane zawody Pucharu Świata w skokach narciarskich, pamięć o skoczku, który był królem tej skoczni, stale trwa w nas."


Wojciech Szatkowski, Muzeum Tatrzańskie w Zakopanem
 

Galeria - Stanisław Marusarz i inni skoczkowie
z tamtych lat...


 

I Strona główna I Wiadomości I Kultura I Sport I Pogoda I Turystyka I Narty I Kościół I

I Radio Alex I Głos Ameryki I Z peryskopu... I DH Zakopane I Telefony I Apteki I

I Reklama I Ogłoszenia I Muzyka I Video I Galeria I Archiwum I O Watrze I