I Strona główna I Wiadomości I Kultura I Sport I Pogoda I Turystyka I Narty I Kościół I

I Radio Alex I Głos Ameryki I Z peryskopu... I DH Zakopane I Telefony I Apteki I

Reklama I Ogłoszenia I Muzyka I Video I Archiwum I O Watrze I Leader +
Zjazd „Szalona szarża jeźdźców Rohanu”...

(07.07.2009) Wojciech Szatkowski: "Tego dnia mieliśmy zrobić na nartach Lodową Przełęcz i zjechać z niej do Doliny Jaworowej. Jednak start w zawodach im. Piotra Malinowskiego, wcześniejsze wyrypy, zmęczenie, dały znać o sobie i nie poszliśmy. Spotkaliśmy się w Kuźnicach. Wieje, kolejka nie chodzi. Pogoda jednak dobra. Krótka decyzja: - idziemy na Kondratową. Wyprawa na Lodową po raz kolejny legła w gruzach. Dlaczego?
Kompromisy – tak, to one zabiły tę wyprawę. I może brak naszego zdecydowania. Ileż razy musimy się w nie „bawić” w swoim życiu? Zrezygnować - chociaż wybitnie niechętnie i to bardzo boli - z tego, o czym marzymy, co się nam śni po nocach. Pójść na kompromis. Bo prawie zawsze znajdzie się w naszym życiu coś ważnego i ważniejszego, co musimy zrobić, by być tzw. odpowiedzialnym ludźmi i zbytnio nie odbiegać od pewnego, utartego stereotypu dorosłego człowieka. A nieraz chciałoby się prasnąć tym wszystkim na kilka dni i ulec dzikości serca. Ale kompromisy skutecznie blokują drogę do raju. Bo czasami brakuje kasy, by zrealizować marzenia. Bo bolą mięśnie i ledwo po zawodach powłóczę nogami... Bo czasami trzeba być w domu wcześniej niż by się chciało. Bo trzeba iść do pracy, chociaż myślami jesteśmy, jakże często, tam w Górze, na firnach – ileż ich jest, tych cholernych, bezwyrazowych, nijakich kompromisów, zabójców marzeń?. One tłumią oczu blask, ale my wygramy z nimi. Ile razy jednak stanęły nam na drodze do lepszych dni? Zakos za zakosem podchodzimy pod Suchy Kondracki, a potem na Kopę Kondracką. Wieje tu jak diabli. Spotykamy dwójkę znajomych z Malinowskiego. A ja dalej myślę o Lodowej, jak o o dziewczynie ze snów, eh, bestyjo - zalazłaś mi za skórę:). Dusza mi dosłownie się darła w kawały, gdy z Góry, z Kopy Kondrackiej, spojrzałem w stronę Tatr Wysokich. Tam, ku Lodowej, szły moje myśli, wspomnienia o wszystkich zjazdach z tej przełęczy – pięknych i długich. W gronie przyjaciół, o szybkich, rytmicznych skrętach w żlebie, długich szusach w stronę Jaworowego Muru, o pięknym zjeździe Jaworową i znoszeniu nart, mimo bólu kręgosłupa, z Gałajdówki do Jaworzyny. O uśmiechach, chwilach, które pielęgnuję we wspomnieniach. Myślami powróciłem także do dużej ilości piwa i borowiczki wypitych w bufecie „Pod Rogovą” u dość dupiatej (w sensie rozmiarów), ale bardzo sympatycznej Słowaczki. Wróciłem do myśli o rozmowach z przyjaciółmi, o zakończeniach sezonu w tym rejonie Tatr, o powrocie do domu w nastroju, kiedy czujesz że możesz wszystko:). I pytania: może jednak trzeba było tam iść, mimo bólu stawów, mimo zmęczenia? Myślę i myślę o tej Lodowej i myśleć nie mogę przestać. Nie, to za bardzo boli, wyłączyłem więc szybko wspomnienia. Ale na krótko. Znowu psiekrwie wracają. Pomyślałem - bycie bezkompromisowym jest możliwe, ale może spowodować jakieś konflikty, jest w sumie dość trudne. Boli jednak jak diabli, że tego dnia nie poszliśmy na Lodową. Ona była celem nr 1 całego naszego sezonu, a tu nic z tego, brakuje trochę sił po zawodach... Kolejny kompromis i pytanie.
Czy wybieramy więc namiastkę życia, czy jego pełnię?. Trudno powiedzieć. Myślę, że trochę tak, to namiastka, chociaż trudno powiedzieć i określić, że zjazd na południe, do przepięknej dolinki, rzadko odwiedzanej, to namiastka... Rozdarcie serca, rozdwojenie myśli, najlepiej by było być tu i tam zarazem. A więc jednak, z drugiej strony warto się cieszyć z tego co jest. A co jest? Obok mnie zasuwa do góry Przyjaciel, tak mogę powiedzieć, bo Maciek jest mi osobą bardzo bliską. Krok za krokiem wycina w zboczu zakosy. Przy drugim podejściu śmiać mi się chce. Maciek jak chart przyspiesza na ostatnich 200-metrach i długim krokiem wbiega na szczyt Kopy Kondrackiej. Ja gonię go jak mogę (a i tak mam około minuty spóźnienia na punkcie 2004). Pytam: jak to się stało, że my, dwie prawie górskie przeciwności, chodzimy razem w góry? Maciek jest zawsze szybszy na podbiegach, ja na odwrót – na zjazdach (coraz rzadziej niestety:). Nasz zespół dwójkowy, szkoda że nie ma Adama, byłby trójkowy - jest zgrany – to najważniejsze. Wiemy czego chcemy i już 5 sezon chodzimy w Góry. Z powodzeniem. Myśląc o nadaniu naszym zjazdom nazwy, w myśl zaleceń i praktyk niejakiego Zygmunta (pozdrawiam Cię Zygi gorąco) z Krakowa, sięgnąłem do pamięci, która nasunęła mi wspomnienie o „Władcy Pierścieni”. Tam, w trzeciej części tego pięknego filmu na przedpolu i równinach białego miasta Minas Tirith rozegrała się ostateczna batalia świata ludzi i zła (z armią Mordoru). Walka ostateczna, krwawa i bezlitosna. Ludzie już przegrywali, już zaczęli wątpić w ostateczne zwycięstwo, gdy pojawili się oni. Sześć tysięcy jeźdźców Rohanu z królem Theodenem na czele. Niezłomni jeźdźcy, Rohirrimowie, którzy w brawurowej szarży rozbili piechotę Mordoru. Pomyślałem – tak, to właściwa nazwa dla naszej roboty – „Szaleńcza szarża jeźdźców Rohanu”. Może nasza „szarża”, tu na Czerwonych Wierchach, w zastępstwo Lodowej (niestety), nie była tak szalona, tak wspaniała, jakbyśmy chcieli, była bowiem swego rodzaju kompromisem, ale mimo to była piękna. Patrząc z Wielkiej Świstówki na nasze ślady w żlebie pomyślałem: to jednak z pewnością nie była namiastka, bo zjazd był piękny. Najważniejsze przecież wszak, by tu, na ziemi zostawić po sobie ślad – dobry ślad. Dość tego, już więcej nie myślałem o kompromisach, Lodowej, Rozpadłej Dolince i innych dyrdymałach – spod Przechodu długim skrętem pociągnęliśmy z Maćkiem w Małą Łąkę, ulegając pięknu i magii gór, to była fajna jazda, na krawędzi, po firnie. Czy może być coś piękniejszego? I wtedy przemknęła mi przez głowę myśl olśniewająca i czysta, która natychmiast poprawiła mi humor, wywołała szeroki uśmiech, była szybka jak jaskółka i zrobiło mi się dobrze, jak po wypiciu dużej lampki wybornego, czerwonego wina, albo jeszcze lepiej po dwóch takich lampkach:). Treść jej była mniej więcej taka: - życie nie lubi, gdy robimy coś na siłę, wbrew sobie. Odłożyliśmy więc z Maćkiem Lodową na przyszły rok. I dobrze zrobiliśmy. Wrócimy tam. Na pewno. Będziemy wtedy w pełni sił, gotowi i w bardziej bojowym nastroju:). Bezkompromisowi, jak jeźdźcy Rohanu, niezłomni Rohirimmowie spod Minas Tirith, zwycięzcy – wrócimy tam po to, by wykonać na Lodowej, swoją piękną, może nawet najpiękniejszą, górską szarżę..."

Foto-relacja (zdjęcia Wojciech Szatkowski):

Foto-relacja (zdjęcia Maciej Bielawski):



 

I Strona główna I Wiadomości I Kultura I Sport I Pogoda I Turystyka I Narty I Kościół I

I Radio Alex I Głos Ameryki I Z peryskopu... I DH Zakopane I Telefony I Apteki I

I Reklama I Ogłoszenia I Muzyka I Video I Galeria I Archiwum I O Watrze I