Jerzy
M. Roszkowski
Muzeum Tatrzańskie
Rola
hr. W. Zamoyskiego w sporze o Morskie Oko
na tle dziejów kształtowania się granicy w Tatrach
W
średniowieczu, zwłaszcza na obszarach bezludnych, nie występowała jeszcze
granica linearna, a więc takiego typu, jaki się ostatecznie ukształtował
w czasach no-wożytnych. Wcześniej bowiem, sąsiadujące z sobą państwa
rozdzielała tzw. granica strefowa, tj. mniej lub bardziej szeroki
pas ziemi niczyjej, zazwyczaj trudno dostępny (puszcze, góry, bagna),
co miało swoje znaczenie obronne.
Podobnie też było w Tatrach, czy szerzej w Karpatach, stanowiących naturalne
rozgraniczenie między Polską a Węgrami, od zarania ich państwowości.
Jednakże przez pierwsze trzydzieści lat XI w., zanim się ta granica
ustaliła, Tatry i środkowo-zachodnia część Karpat znalazły się w całości
w obrębie państwa polskiego. Stało to się za sprawą Bolesława Chrobrego,
który zajął cały obszar zwany później Górnymi Węgrami, czyli Słowacczyznę.
Po r. 1030 tereny te stopniowo odpadały od Polski, Najdłużej w jej granicach
pozostawał Spisz, którego ostatnią część, tj. okręg podoli-niecki, opanowali
Węgrzy dopiero w 1312 r. Pomimo utraty Kresów Zakarpackich, nad Wisłą
pamiętano o wcześniejszej przynależności tych ziem do Polski, o czym
świadczy chociażby podana przez Jana Długosza informacja, że do diecezji
krakow-skiej należały całe Alpy polskie (tj. Tatry) oraz dorzecze
Popradu .
W 1412 r., Spisz częściowo powrócił do Polski, gdyż król węgierski Zygmunt
Luksemburski zaciągnął u Jagiełły pożyczkę, nigdy zresztą nie zwróconą.
Jako zastaw przekazał on Polsce 16 miast spiskich, które jednak nie
były położone na zwartym obszarze, lecz znajdowały się w sześciu kompleksach
terytorialnych. Poza okręgiem podolinieckim (przylegającym do dotychczasowej
granicy polskiej), pozostałych pięć było otoczonych terenami Spisza
węgierskiego. Z odzyskanych fragmentów Polacy utworzyli starostwo spiskie.
Należało ono do Polski 360 lat, tj. od 1412 do 1769 r., a formalnie
do pierwszego rozbioru, czyli 1772 r.
Ponieważ wśród zastawionych miast znalazła się również, wraz ze swoimi
posia-dłościami, Biała Spiska, dlatego też w skład starostwa spiskiego,
a tym samym Polski, weszły Tatry Bielskie, chociaż bez Nowego Wierchu
i Murania, ale za to z fragmen-tem Tatr Wysokich (tj. północnymi skłonami
Jagnięcego i Koperszadzkiej Grani). Natomiast reszta Tatr była podzielona
między Polskę a Węgry. Polska część Tatr Wy-sokich i Zachodnich od
utworzenia w XIV stuleciu starostwa nowotarskiego, aż do jego likwidacji
po pierwszym rozbiorze należała do tego właśnie kompleksu dóbr królewskich.
Starostowie nowotarscy organizowali na północnym przedpolu Tatr akcję
osie-dleńczą, a także nadzorowali przedsięwzięcia gospodarcze, jakie
były prowadzone w górach. Z biegiem czasu bowiem, trudno dostępne Tatry
były coraz bardziej przez ludność polską penetrowane. Początkowo wykorzystywano
je jako tereny łowieckie, a następnie miejsce wydobycia rud metali kolorowych
i żelaza, pozyskiwania drewna oraz jako pastwiska. Ponieważ aktywność
gospodarczą przejawiali także mieszkańcy Górnych Węgier, tatrzańska
granica strefowa stopniowo się kurczyła. W końcu doszło do tego, że
interesy ekonomiczno-polityczne obu sąsiednich krajów zetknęły się ze
sobą. Nastąpiły więc warunki by powstała granica linearna. Stało się
to, jak wykazują ówczesne polskie i węgierskie mapy, dopiero w pierwszej
połowie XVIII w. Granica ta przebiegała w Tatrach, na odcinku między
Doliną Chochołowską a Białej Wody, główną granią, stanowiącą jednocześnie
wododział europejski, oddzielający dwa zle-wiska, tj. Bałtyku i Morza
Czarnego.
Po pierwszym rozbiorze, przesunęli Węgrzy granicę z Galicją w rejonie
Doliny Białej Wody. Opuściła ona wówczas główną grań Tatr na odcinku
od Graniastej Turni przez Polski Grzebień do Rysów. Stało się to kosztem
historycznego terytorium Pol-ski. Od tej chwili granica galicyjsko-węgierska
biegła z Rysów na północ granią Ża-biego, a następnie Rybim Potokiem
i Białką. W XIX stuleciu i ten nowy odcinek gra-nicy zaczął być kwestionowany
przez stronę węgierską, czyniącą zabiegi o przyłącze-nie Doliny Rybiego
Potoku. Tak został zapoczątkowany słynny spór o Morskie Oko.
Pretekst do tego konfliktu dały jednak wydarzenia, jakie się rozgrywały
na pogra-niczu polsko-węgierskim w XVI stuleciu. Wtedy to polski magnat
Hieronim Łaski, ówczesny właściciel położonego po stronie węgierskiej
klucza niedzickiego, zaczął sobie rościć pretensje do sąsiednich terenów,
znajdujących się w Polsce. Były to zie-mie starostwa nowotarskiego,
leżące między rzeką Białką a Leśnicą, a ciągnące się w głąb Tatr. Odstępując
w 1589 r. dobra niedzickie Jerzemu Horváthowi Palocsayowi, w akcie sprzedaży
wymienił Łaski również te tereny, jako sporne ze starostwem nowo-tarskim.
Opierając się na tym dokumencie węgierscy właściciele dążyli do ich
opano-wania, co się im nawet pod koniec XVI w. udało dokonać. Jednakże
w 1635 r., wyparł ich stamtąd starosta Mikołaj Komorowski.
Po prawie dwóch wiekach spokoju, w czasach, gdy Polska utraciła swój
byt pań-stwowy, spór odżył. W XIX stuleciu ograniczył się jednak do
południowego fragmen-tu wcześniej kwestionowanego terenu, a mianowicie
Doliny Rybiego Potoku, ze słyn-nym tatrzańskim stawem Morskim Okiem.
W tym okresie był to zatarg węgiersko-galicyjski. Pomimo tego, że dotyczył
on stosunkowo niewielkiego terenu (ok. 350 ha ), miał spektakularny
charakter, gdyż miejsce to było dla Polaków najpiękniej-szym zakątkiem
ich ziemi. Stąd też koncentrował zainteresowanie polskiej opinii publicznej
w trzech zaborach oraz polskiej emigracji . Przy okazji, zaczął się
częściej pojawiać na łamach prasy, i to w formie przyciągającej uwagę,
szerszy problem, a mianowicie Kresów Południowych, w tym przede wszystkim
Spisza i Podhala.
Początkowo spór toczył się pomiędzy prywatnymi właścicielami przylegających
do siebie dóbr, ale położonych po obu stronach granicy węgiersko-galicyjskiej.
W pierw-szej fazie konfliktu, węgierską stroną sporu byli posiadacze
tzw. państwa dunajeckiego rodzina Horváthów-Palocsayów i ich sukcesorzy
Alapi-Salamonowie, a gali-cyjską przede wszystkim kolejni właściciele
państwa zakopiańskiego. Wspomnia-ne rody węgierskie stosowały bardzo
dalekowzroczną taktykę systematycznego za-znaczania swoich pretensji
do sąsiednich terenów galicyjskich. Od początku XIX w., przy każdej
okazji, zwłaszcza pomiarów geodezyjnych, a także obejmowania pań-stwa
zakopiańskiego przez nowych właścicieli, zgłaszały swoje roszczenia
do wschodniej części Doliny Rybiego Potoku. Ponadto, wymuszały na góralach,
pod presją zarekwirowania wypasanych przez nich stad, oświadczenia,
że jakoby nielegal-nie korzystali z terenów należących do państwa dunajeckiego
.
Spór się zaostrzył, kiedy w 1879 r. Aladár Salamon sprzedał księciu
Christianowi Hohenlohe-Öhringen tatrzańską część swoich posiadłości,
która przylegała do grani-cy galicyjskiej. Nowy właściciel, jako zapalony
myśliwy, utworzył w dolinach Białej Wody i Jaworowej olbrzymi zwierzyniec.
Jednocześnie zapragnął włączyć do niego część Doliny Rybiego Potoku
z Morskim Okiem, co by nie tylko powiększyło, ale i upiększyło jego
tereny łowieckie. W tym celu odgrzał dawny spór graniczny. Ho-henlohe
stał na stanowisku, że zachodnia granica jego posiadłości, która miała
być jednocześnie granicą między Węgrami a Galicją, powinna biec ze szczytu
Rysów przez Czarny Staw, Morskie Oko oraz Rybi Potok. Tak wytyczona
linia włączała w obręb Węgier, a jednocześnie Spisza, wschodnie akweny
obu stawów oraz zachodnie stoki Żabiego. Roszczenia te miałyby więc
zostać zaspokojone kosztem uszczuplenia historycznego terytorium Polski,
a obecnie Galicji, oraz prywatnych właścicieli, czyli dworu zakopiańskiego,
Towarzystwa Tatrzańskiego i górali, głównie Nowobilskich z Białki, którzy
od wielu pokoleń wspólnie użytkowali tamtejsze hale i łowili ryby w
Morskim Oku .
Działania, zmierzające do opanowania wspomnianego obszaru, rozpoczął
Hohen-lohe, przy pomocy swojego zarządcy Edwarda Kegela, już w 1880
r. Polegały one na dokonaniu w węgierskich księgach hipotecznych i katastralnych
niezgodnych z prawdą zapisów, wykazujących, że jest on posiadaczem spornego
terenu. Poczym, zaczął tam występować w roli prawowitego właściciela,
a co za tym idzie wydawać zarządzenia i próbować je egzekwować. W pierwszej
kolejności skierowane one były do Nowobilskich (o zaprzestanie wypasu
trzody nad Morskim Okiem) i Towarzystwu Tatrzańskiemu (o rozebranie
tratwy na Czarnym Stawie). Gdy zainteresowani zigno-rowali te absurdalne
żądania, ks. Hohenlohe wystąpił przeciwko nim 11 marca 1881 r. ze skargą
do władz państwowych. W odpowiedzi na nią, węgierskie Ministerstwo Spraw
Wewnętrznych i Namiestnictwo Galicyjskie we Lwowie postanowiły wysłać
na miejsce, dla rozstrzygnięcia sporu, mieszaną polsko-węgierską komisję
.
Komisja zebrała się 16 sierpnia 1883 r. w schronisku nad Morskim Okiem
i na-stępnego dnia w Jaworzynie Spiskiej. Stronę galicyjską reprezentował
w niej: Edmund Mochnacki radca Wydziału Krajowego i Franciszek Steuer
starosta nowotarski, a właściciela dóbr zakopiańskich Ludwika Eichborna
jego pełnomocnik Quantme-ier . Przybyli też goście z Warszawy, z Tytusem
Chałubińskim na czele, oraz biał-czanie, ze swoim pełnomocnikiem Franciszkiem
Zygmuntowiczem i przywilejem Jana Kazimierza z 1661 r. Zjawili się też
delegaci Towarzystwa Tatrzańskiego: wi-ceprezes Władysław Markiewicz,
sekretarz Leopold Świerz i Walery Eljasz-Radzikowski oraz zaproszony
przez nich Gustaw Finger, były pełnomocnik dóbr zako-piańskich .
Towarzystwo Tatrzańskie jako reprezentant coraz szerszych kręgów społeczeń-stwa
polskiego, zainteresowanych Tatrami powierzyło swoim delegatom zadanie
czuwania nad jego interesami w Dolinie Rybiego Potoku oraz służenie
radą przyby-łym tu przedstawicielom władz galicyjskich. Ponadto, byli
oni rzecznikami praw góra-li białczańskich. W ich imieniu przedłożyli
np. wspomniany przywilej Jana Kazimie-rza i odpis z metryki gruntowej
(z 1820 r.). Współdziałali również przy formułowaniu polskich tez, które
zostały ujęte w końcowym protokole komisji .
Reprezentanci strony galicyjskiej byli dobrze przygotowani do dyskusji
i dyspo-nowali szeregiem autentycznych dokumentów, podbudowujących ich
argumenty. Po-lacy opierali się m.in. na: 1) metryce Józefińskiej z
1789 r.; 2) metryce gruntowej z 1820 r.; 3) akcie oddawczym r. 1824,
spisanym przez komornika Nerunowicza przy sprzedaży Emanuelowi Homolacsowi
dóbr zakopiańskich; 4) mapie węgierskiego sztabu generalnego z r. 1874,
gdzie wypływający z Morskiego Oka potok nazywa się Halász-patak, czyli
Rybi Potok, co dobitnie zadawało kłam aktualnemu stanowisku Węgrów,
że ów strumień nazywa się Białą Wodą, czy nawet Białką. Polacy kładli
też nacisk na rzucające się w oczy orograficzne uwarunkowania dotychczasowej
grani-cy .
Merytorycznie udokumentowane stanowisko Polaków wyraźnie kontrastowało
z przygotowaniem Węgrów, którzy nie byli zorientowani w istocie problemu
i nie mieli ze sobą prawie żadnych aktów urzędowych. Za dowody miały
im wystarczyć ustne zapewnienia Edwarda Kegela. Wydawało się im również
jak pisał Leopold Świerz że skoro tylko wyrażą życzenie aby granica
między Węgrami a Galicją szła środkiem Rybiego, czyli Morskiego Oka,
to komisja polska chętnie na to przystanie, a wychylo-ny kielich tokajskiego
wina zakończy spór . Niemile więc ich musiał zaskoczyć radca Mochnacki,
który kategorycznie oświadczył, że Polacy nie przystaną na żadne uszczuplenie
granic kraju, a nawet przy sposobności zażądają zwrotu wcześniej już
przez Węgrów oderwanej Doliny Białej Wody . Obecnie zgadzali się jednak
na taką ugodę, która pozostawi Czarny Staw i Morskie Oko po stronie
Galicji, a granica z Węgrami będzie, tak jak do tej pory, przebiegać
granią, górującą nad obu stawami od strony południowej i wschodniej.
Na to jednak Węgrzy, chociaż nie potrafili udowod-nić swoich racji,
nie chcieli przystać. Jedynie co mogli jeszcze uczynić, to szukać ratunku
w archiwum dworu jaworzyńskiego. Kegel obiecywał bowiem, że następnego
dnia zaprezentuje niezbite dowody, iż wschodni brzeg Morskiego Oka powinien
nale-żeć do Węgier. Polacy wykazali tu dobrą wolę i przybyli do Jaworzyny.
Ich trud oka-zał się jednak daremny, gdyż Kegel przedstawił bardzo wątpliwe,
a poza tym już im znane dokumenty: 1) prywatną umowę między Klementyną
Homolacsową a Salamo-nami z 1858 r.; 2) mapę z 1881 r. i 3) wyrok prowizorialny
sądu w Kieżmarku z 1882 r. Pierwszy dokument, w świetle obowiązującego
wówczas prawa, zakazującego dzie-lenia dóbr tabularnych, był nieważny,
a dwa następne były, jak widać, bardzo świeżej proweniencji i stanowiły
wynik ostatnich zabiegów Hohenlohego. Ostatecznie obie delegacje rozjechały
się, obstając do końca przy swoim .
Tymczasem dwór jaworzyński nie dawał za wygraną, usiłując za wszelką
cenę opanować wschodni brzeg Morskiego Oka. W tym celu Hohenlohe wykorzystywał
nawet kanały dyplomatyczne Cesarstwa Niemieckiego, którymi wywierano
nacisk na oficjalne czynniki Budapesztu i Wiednia . Sytuacja polityczna,
jaka się ukształtowała po 1867 r., sprzyjała takim zabiegom, ponieważ
węgierskie koła rządzące zabiegały w tym czasie o zbliżenie z Berlinem,
co w 1879 r. doprowadziło do zawarcia przymierza Austro-Węgier z Niemcami.
Realizatorem tych dążeń był przede wszystkim premier rządu węgierskiego,
a następnie c.k. minister spraw zagranicznych Gyula Andrássy (starszy),
a także pozujący na Bismarcka premier Kálmán Tisza . Hohenlohe mógł
też liczyć na poparcie tych polityków węgierskich, którzy nie tylko
dążyli do konsoli-dacji ziem Korony św. Stefana, ale także ich poszerzenia
.
Zarówno atmosfera polityczna, jak też wspomniana akcja dyplomatyczna,
nie po-zostawały bez wpływu na decyzje c.k. urzędów, które ewidentnie
faworyzowały Ho-henlohego. Natomiast w rażący sposób naruszały zdawałoby
się niepodważalne inte-resy Galicji i jej mieszkańców. Do tego rodzaju
posunięć należało np. wykonywanie na spornym terytorium obowiązków przez
węgierskich żandarmów, poprzedzone usu-nięciem stamtąd żandarmerii austriackiej
i wydanie jej tajnych instrukcji, aby nie in-terweniowała po stronie
Polaków i chroniła w tym rejonie interesy Węgrów. Taka sytuacja powodowała,
że strona węgierska, na czele z Hohenlohem, mogła tu bezkar-nie dokonywać
szeregu aktów bezprawia . Miały one na celu zademonstrowanie, kto tu
jest prawowitym właścicielem i wywarcie tym samym presji na sądy i władze
pań-stwowe dla uzyskania korzystnego werdyktu, a także zastraszenie
Polaków i zniechę-cenie ich do dalszego oporu.
Owe działania polegały, przede wszystkim, na bezceremonialnych próbach
eksplo-atowania spornego terenu przez dwór jaworzyński i jego poddanych,
głównie poprzez wypas bydła, wyrąb lasu i polowania. Ponadto, obalano
galicyjskie słupy graniczne i znaki dworu zakopiańskiego. Służba leśna
Hohenlohego i węgierscy żandarmi utrud-niali, lub wręcz uniemożliwiali
Polakom (w tym prawowitym właścicielom) wstęp na Żabie. Z polecenia
dworu jaworzyńskiego wielokrotnie była też niszczona ścieżka turystyczna
wokół Morskiego Oka oraz mostki i kładki na Rybim Potoku, zwłaszcza
na tzw. Upuście. Ograniczano także lub w ogóle zabraniano dostępu
w góry tury-stom, zarówno drogami i ścieżkami prowadzącymi przez terytorium
należące do księ-cia Hohenlohego, jak również przez to, do którego zgłaszał
on swoje pretensje. Sta-wiano też bezprawnie różne budynki .
W konflikcie tym Węgrzy ostentacyjnie gwałcili prawo. Natomiast strona
polska, czyli udzielające się tu głównie Towarzystwo Tatrzańskie oraz
dwór zakopiański, starała się działać legalnie. O ile używali Polacy
przemocy wobec sąsiadów, którzy ich przecież nachodzili, to tylko w
obronie własnej oraz niekiedy przy likwidowaniu węgierskich prób stałego
zainstalowania się nad Morskim Okiem. Działali przy tym zawsze na terytorium
Galicji .
Skoro dwa posiedzenia mieszanej komisji, z sierpnia 1883 r., nie przyniosły
rezul-tatów, a uzurpatorskie działania strony węgierskiej nie ustawały,
postanowiło w tej sprawie interweniować Towarzystwo Tatrzańskie. Złożyło
mianowicie do Sejmu Kra-jowego we Lwowie petycję, w której domagało
się przedsięwzięcia odpowiednich kroków, aby obywatele na polskim gruncie
nie doznawali przeszkody w swoich czyn-nościach i aby ani piędź ziemi
naszego kraju nie dostała się Węgrom. W Sejmie zło-żył też wniosek
nowotarski poseł Feliks Pławicki. Domagał się on zapewnienia re-prezentacji
krajowej odpowiedniego wpływu przy sporach o granicę kraju . Sejm,
zgodnie z obowiązującą procedurą, przekazał tę sprawę komisji prawnej,
która po zbadaniu zagadnienia przedstawiła Izbie projekt uchwały. 10
września 1884 r., po-słowie zatwierdzili ją w głosowaniu. W uchwale
tej Sejm wzywał rząd, aby o każdym sporze, dotyczącym granic Galicji,
powiadomił Wydział Krajowy, który też miałby być reprezentowany przez
swego delegata w komisji regulującej zatarg, oraz aby rząd przed rozstrzygnięciem
tego rodzaju sporów zasięgał opinii Wydziału .
Wspomniana interwencja była pierwszą z całej serii formalnych kroków,
które po-dejmowali Polacy, zwłaszcza działacze Towarzystwa Tatrzańskiego,
w sprawie Mor-skiego Oka, u władz krajowych we Lwowie i centralnych
w Wiedniu. Poza tym, czy-niono równolegle wiele nieformalnych zabiegów.
Znany działacz Towarzystwa Sta-nisław Ponikło, określił tego typu
taktykę, jako poruszanie wszelkich sprężyn w celu przyspieszenia uregulowania
sporu . Zwracano się także do niższego szczebla admi-nistracji krajowej,
właściwego tu terytorialne, tj. starostwa nowotarskiego. Niestety, jego
stanowisko w tej sprawie było początkowo dosyć chwiejne, a czasem nawet
wręcz sprzyjające Węgrom. Przyczyniała się do tego zarówno biurokratyczna
indolen-cja urzędników starostwa, jak i nadmierny lojalizm wobec Wiednia,
a respekt dla Bu-dapesztu. W takiej postawie utwierdzały ich zresztą
tajne instrukcje. Poza tym zdarza-ły się przypadki korumpowania urzędników
przez dwór jaworzyński .
Towarzystwo Tatrzańskie, za pomocą pism i telegramów, bezustannie zwracało
uwagę władz i posłów na narastające niebezpieczeństwo utraty Morskiego
Oka i czu-wało, aby przez przeoczenie lub zaniedbanie z polskiej strony
nie nabyli Węgrzy no-wych prerogatyw. Ponadto, wyłonione spośród członków
Towarzystwa deputacje wielokrotnie interweniowały u namiestnika Galicji,
w Sejmie Krajowym, u premiera rządu austriackiego, w Kole Polskim w
Wiedniu , w poszczególnych ministerstwach, a nawet u samego cesarza
Franciszka Józefa. Oczywiście, nie zapomniano o innych wpływowych osobistościach,
chociaż stojących nieco niżej w hierarchii austro-węgierskiej monarchii.
Z ważniejszych oficjalnych wystąpień, jakie Towarzystwo kierowało do
władz, wymienić należy memoriał do Koła Polskiego, złożony 19 marca
1887 r., na ręce po-sła Władysława Chotkowskiego. W memoriale tym, po
wyjaśnieniu istoty sporu i jego przebiegu, zwracano się z prośbą, aby
Wysokie Koło sprawę tę gdzie należy, a szczególności w c.k. Namiestnistwie
[...], gdzie obecnie zalega, popierać raczyło, tak iżby ten spór graniczny
na korzyść naszego kraju został rozstrzygnięty .
Zobligowani w ten sposób członkowie Koła zajęli się tą sprawą na posiedzeniu
27 marca 1887 r. Wysłuchali wówczas wyjaśnień E. Mochnackiego, który
poinformował zebranych, jakie do tej pory Wydział Krajowy poczynił tu
kroki. Po dyskusji, zlecono przewodniczącemu sejmowej komisji prawniczej
Zawadzkiemu, aby sprawdził w wiedeńskich ministerstwach, w jakiej
fazie załatwiania sprawa ta się znajduje. Za-wadzki stwierdził, że aktualnie
zajmowało się nią Ministerstwo Spraw Wewnętrznych, które, w oparciu
o protokoły i sprawozdania mieszanej komisji galicyjsko-węgierskiej
z 1883 r., opracowało obszerny dokument uzasadniający prawa Galicji
do Morskiego Oka. Jeszcze w 1884 r. ministerstwo wystosowało do lwowskiego
Namiestnictwa pismo, polecające mu zebrać dodatkowe materiały dotyczące
sporu, lecz Namiestnic-two jak ustalił Czas nie dało dotychczas
odpowiedzi .
Pomimo, zdawałoby się, korzystnej dla polskich zabiegów koniunktury
gdyż był to okres, kiedy polscy politycy współdecydowali w Wiedniu
o losach całego pań-stwa sprawa Morskiego Oka pozostawała nadal nierozstrzygnięta.
Jak należy przy-puszczać, odwlekanie przez austriackie czynniki rządowe
decyzji w tej sprawie, wyni-kało z trudnej sytuacji w jakiej się one
znalazły, gdyż z jednej strony, przyszło im bronić słusznych praw Galicji,
a z drugiej nie chciały sobie zrazić Budapesztu, a także Berlina,
wspierającego dążenia Hohenlohego. Tymczasem upływający czas był sojusznikiem
Węgrów i dworu jaworzyńskiego, albowiem dawał im możliwość pod-budowywania
swoich pretensji coraz to nowymi faktami dokonanymi.
W tym trudnym i przełomowym momencie pojawił się człowiek, który potrafił
stawiać owym zakusom skuteczny opór i doprowadzić do korzystnego dla
Polaków finału sporu; był nim hr. Władysław Zamoyski . Kierując się
wolą opinii publicznej, nabył on w 1889 r. wystawione na licytację dobra
zakopiańskie, wraz z przynależną do nich częścią Doliny Rybiego Potoku.
W decyzji tej utwierdziło go przekonanie o konieczności wspierania sprawy
narodowej, gdyż do tego wymiaru urosła kwestia kupna tych dóbr, co
miało zapobiec z jednej strony całkowitej zagładzie tatrzań-skich
lasów, a z drugiej przejściu państwa zakopiańskiego w niepolskie
ręce . Istniało bowiem poważne niebezpieczeństwo, że o ile nie kupi
ich żydowski kupiec z Nowego Targu Jakub Goldfinger, który dzierżawił
w Zakopanem dwie papiernie , to dobra te nabędzie ks. Hohenlohe .
Oczywiście wraz z objęciem tatrzańskich posiadłości , hrabia Zamoyski
stał się stroną w konflikcie o Morskie Oko. Z czego zdawał sobie już
wcześniej sprawę, a mimo to podjął wyzwanie. Broniąc praw państwa zakopiańskiego,
a przede wszyst-kim terytorium polskiego, kontynuował on działania swoich
poprzedników. Z tym jednak, że z większą jeszcze intensywnością, do
czego zmuszał go także rozwój sytu-acji. Strona przeciwna stosowała
bowiem w tym czasie coraz bardziej radykalne środ-ki, uzyskując jednocześnie
szereg korzystnych dla siebie decyzji sądowych i urzędo-wych. Hr. Zamoyski,
nie zważając na trudności oraz koszty, z całą energią i poświę-ceniem
przeciwstawiał się on Hohenlohemu i władzom węgierskim, aby nie dopuścić
do zadomowienia się ich nad Morskim Okiem na stałe . Występował przy
tym nie tylko w swoim imieniu, ale także pozostałych zagrożonych właścicieli.
Blisko współ-pracował też z Towarzystwem Tatrzańskim , które nadal angażowało
się w tę sprawę. Z jego działaniami na tym polu społeczeństwo polskie
wiązało spore oczekiwania. Chociaż nie potrzebował on specjalnej zachęty,
rodacy wręcz żądali od niego zdecy-dowania i aktywności, co dobrze oddaje
chociażby ten apel: Obrońco Polskiej ziemi w Tobie nasza nadzieja.
Zamoyski! Nie zasypiaj sprawy! .
W zależności od sytuacji, Zamoyski występował jawnie i oficjalnie lub,
co zdarza-ło się częściej, anonimowo i nieoficjalnie. Robił w tej sprawie
co tylko mógł. Prze-zwyciężał ospałość i kunktatorstwo c.k. administracji
oraz władz galicyjskich i cen-tralnych. Przekonywał i skłaniał do działania
posłów do Sejmu Krajowego i parlamen-tu wiedeńskiego. Zbierał materiał
dowodowy , a także pozyskiwał do współpracy najlepszych specjalistów
z dziedziny historii, prawa i kartografii . Paradoksalnie do-szło bowiem
do tego, że to nie strona węgierska musiała udowadniać swoje racje,
co właśnie polska. Zamoyski mobilizował w sprawie Morskiego Oka opinię
publiczną poprzez kampanię prasową. Chronił także i wspomagał wszystkich
tych, którzy anga-żując się w ten spór doznawali jakichkolwiek szkód
.
1 stycznia 1891 r. pod wpływem polskich skarg na bezprawne poczynania
Ho-henlohego i władz węgierskich austriackie Ministerstwo Spraw Wewnętrznych
zwróciło się do swojego odpowiednika w Budapeszcie, aby zapobiegał samowolnym
krokom strony węgierskiej, podobnie jak to czyni strona galicyjska .
Nie wiele to jednak pomogło, gdyż w najbliższych miesiącach przejawy
takiego postępowania jeszcze się nasiliły. Szczytem zaś samowoli i zuchwałości
było niewpuszcznie na sporny teren, przez jaworzyńską straż leśną i
żandarmów węgierskich, komisji sądo-wej z Nowego Targu. Przy czym, członkom
komisji grożono nawet użyciem broni. Incydent ten wywołał zrozumiałe
protesty polskiej opinii publicznej . W imieniu rządu odpowiedział na
nie minister do spraw Galicji Filip Zalewski, zapewniając w Kole Polskim,
że w sprawie obrazy Sądu przez urzędników Hohenlohego i żandar-mów
węgierskich, musi być zadośćuczynienie i że będzie .
W sierpniu 1892 r., z inicjatywy Zamoyskiego i Towarzystwa Tatrzańskiego,
na wiecu w Zakopanem uchwalono petycję do Koła Polskiego w parlamencie
wiedeń-skim, z prośbą o jak najenergiczniejszą obronę kraju naszego
od zagrażającej mu krzywdy: uszczuplenia granic krajowych i wydarcia
nam Morskiego Oka . Ów wniosek podbudowywano stwierdzeniem, że cała
Polska ma w tej chwili oczy zwró-cone na swoją delegację w Wiedniu,
która jedynie dzisiaj ma obowiązek i możność na legalnej drodze zapobiec
tej stracie. Delegacja polska jak podkreślano w petycji tyle poważnych
usług Państwu już oddała, że ma dzisiaj prawo domagać się od Rządu,
nie łaski, lecz bezstronnej sprawiedliwości i energicznej a skutecznej
obrony naszego kraju . W ciągu kilku miesięcy, pod petycją złożyło
swoje podpisy prawie 34 tysiące osób, wywodzących się z różnych warstw
społecznych, mieszkających na terenie trzech zaborów i za granicą. Podpisało
ją też duchowieństwo katolickie, m.in. kardy-nał Albin Dunajewski, który
obok nazwiska umieścił dopisek jako biskup w dyecezyi w której leży
ta miejscowość. Wśród podpisanych było wiele znanych osobistości; profesorów
wyższych uczelni, polityków, literatów, artystów, jak np. Jan Matejko
.
Gdy strona polska coraz bardziej energicznie broniła Morskiego Oka
węgierska; jeszcze bardziej zdecydowanie podkreślała do niego swoje
prawa. W tym duchu utrzymany był np. reskrypt z 6 lutego 1893 r., węgierskiego
ministra spraw wewnętrz-nych, w którym stwierdzał on, że stosownie
do faktycznego posiadania tego teryto-rium, państwo węgierskie wykonuje
nad takowym wszelkie prawa, panującemu przy-należne i że tych praw nie
może na razie i w ogólności nikt inny wykonywać, jak tyl-ko państwo
węgierskie .
Konsekwencją takiego stanowiska była decyzja węgierskiego sądu najwyższego,
podjęta w 1894 r. Ostatecznie zatwierdził on wówczas, werdykty sądów
I i II instancji, które uprzednio oddalił, potwierdzające prawo własności
Hohenlohego do spornego terytorium, co oznaczało ponowne wprowadził
księcia w jego posiadanie. Pogorszyło to znacznie sytuację strony polskiej
i jeszcze bardziej zaostrzyło spór. Opierając się na tym orzeczeniu,
zarówno Hohenlohe, jak i władze węgierskie energicznie podkreślały swoje
panowanie nad Morskim Okiem. Jeszcze raz ustawiły tam węgierskie słupy
graniczne i znaki własnościowe dworu jaworzyńskiego. Węgierska żandarmeria
zor-ganizowała tu swój posterunek, a Hohenlohe wybudował leśniczówkę,
a także ogro-dził płotem znaczną część spornego lasu, którego odcinek,
biegnący przez terytorium Galicji, wynosił co najmniej 800 m .
Zamoyski oczywiści przeciwstawiał się tym posunięciom. Jego straż leśna
i oficja-liści, a także współpracujący z nim górale, przepędzali jegrów
Hohenlohego, niszczyli nowe słupy i kopce graniczne, zburzyli płot oraz
leśniczówkę, natomiast odbudowy-wali mostki, kładki i ścieżki turystyczne,
niszczone przez stronę przeciwną . Hrabia wykorzystywał też, jako osoba
prywatna, wszelkie możliwości, jakie mu dawała droga sądowa i administracyjna.
Już w lipcu 1890 r., wytoczył Hohenlohemu i Keglowi, przed sądem powiatowym
w Nowym Targu, proces o naruszenie posiadania. Niemal jednocześnie,
analogiczny proces, lecz przeciwko zarządcy dóbr zakopiańskich Ja-nowi
Manickiemu, wszczął na Węgrzech ks. Hohenlohe.
W swych postępowaniach, oba sądy nawzajem dowodziły niekompetencji drugie-go,
stojąc na stanowisku, że tylko ten sąd może rozpatrywać sprawę, na którego
tere-nie działalności znajduje się przedmiot sporu. Otóż w tym momencie,
ponieważ Ho-henlohe postarał się o wpisanie spornego obszaru, jako swojej
własności, do węgier-skich ksiąg katastralnych w Starej Wsi Spiskiej,
nie tylko sąd galicyjski był w tej sprawie kompetentny, ale za taki
mógł również uchodzić sąd węgierski. Jednakże, zajmowanie się tą sprawą
przez węgierskie organa sądowe i administracyjne miało tylko pozory
legalności, m.in. z tego powodu, że zanim jeszcze wprowadzono kataster
na Węgrzech, co nastąpiło dopiero w 1853 r., wspomniany obszar był już
zapisywany jako galicyjski w metryce Józefińskiej z 1789 r., metryce
gruntowej z 1820 r. i kata-strze galicyjskim z 1846 r.
Ostatecznie Zamoyski nic nie wskórał, zarówno w sądzie nowotarskim,
jak i w wyższej instancji, tj. krakowskim. Sądy galicyjskie zawiesiły
bowiem postępowanie, czekając na ostateczne uregulowanie sporu o granicę
państwową. Takich wątpliwości nie miały natomiast sądy węgierskie, podejmując
korzystne dla Hohenlohego posta-nowienia. Widząc więc bezsilność galicyjskiego
wymiaru sprawiedliwości, Zamoyski zwrócił się do Wydziału Krajowego
z apelem o powstrzymanie awanturniczej impre-zy Hohenlohego, przestrzegając
jednocześnie przed konsekwencjami lekceważenia stosunków prawnych .
Ze względu na nieprzejednane stanowisko Hohenlohego i Węgrów, a co za
tym idzie braku perspektyw sprawiedliwego rozwiązania sporu, na płaszczyźnie
galicyj-sko-węgierskiego porozumienia, nie pozostawało nic innego, jak
przekazać go do rozpatrzenia autorytatywnemu czynnikowi, stojącemu poza
konfliktem.
W państwie nie było, poza Franciszkiem Józefem w jednej osobie cesarzem
Au-strii i królem Węgier innej kompetentnej władzy, która by mogła
rozstrzygnąć spór między dwoma członami monarchii. Do niego więc kilkakrotnie
zwracali się Polacy z prośbą o interwencję. Przełomowe w tym względzie
znaczenie miało przypaść depu-tacji do tronu Sejmu Krajowego, powołanej
23 maja 1893 r. Posiadała ona bardzo szacowny skład personalny, gdyż
delegowano do niej najznakomitszych przedstawi-cieli Galicji: marszałka
Sejmu ks. Eustachego Sanguszkę, wicemarszałka Sylwe-stra Sembratowicza
, ks. Jerzego Czartoryskiego, hr. Jana Tarnowskiego i przedsta-wiciela
Wydziału Krajowego. Jednocześnie zadbano o to, aby wcześniej dostarczyć
cesarzowi stosowny memoriał, przygotowany przez marszałka Sanguszkę.
Z delegacją tą wiązano duże nadzieje. Charakterystyczne w tej sprawie
było wy-stąpienie krakowskiego Czasu, który, posługując się galicyjską
stylistyką, pisał wówczas, że deputacja miała naszemu Najwyższemu ziemskiemu
Sędziemu przed-stawić naszą krzywdę i naszą boleść . Nadzieje te w
dużym stopniu zostały spełnio-ne, gdyż po wysłuchaniu delegatów, cesarz
zaproponował rozstrzygnięcie sporu przez międzynarodowy trybunał rozjemczy.
Było to znaczącym krokiem do przodu, ale miało jeszcze upłynąć prawie
dziewięć lat, aby się ten trybunał zebrał.
W 1897 r., wolę cesarza potwierdził parlament austriacki i sejm węgierski,
uchwa-lając w tej sprawie dwie jednakowo brzmiące ustawy, które Franciszek
Józef podpisał. Ustawy przewidywały, że rządy każdej ze stron miały
delegować do trybunału po jednym arbitrze, a ci zaś wskazać osobę superarbitra,
spoza monarchii austro-węgierskiej. Ponadto, w procesie mieli uczestniczyć,
po obu stronach, referenci i obrońcy. Orzeczenie tak skompletowanego
trybunału miało być ostateczne i obowią-zujące.
Niestety, Węgrzy nadal stosowali taktykę odwlekania. Wyrażało to się
chociażby w tym, że przez kilka lat ustalali skład swojej delegacji
do trybunału oraz nie mogli się zdecydować na osobę superarbitra. Strona
polska musiała w tym czasie włożyć jesz-cze sporo wysiłku, aby sprawa
nie utknęła w martwym punkcie. Wreszcie w kwietniu 1902 r. sąd się ukonstytuował.
Superarbitrem został Szwajcar dr Johann Winkler, prezes szwajcarskiego
sądu związkowego w Lozannie. Powołano też innego Szwajca-ra, ale w roli
rzeczoznawcy. Był nim dr Fridolin Becker, profesor politechniki w Zu-rychu
i pułkownik szwajcarskiego sztabu generalnego. Ten wybitny fachowiec
w dziedzinie kartografii i fizjografii, miał przeprowadzić, w zakresie
swoich kompeten-cji, ekspertyzę, która stanowiłaby dodatkowy materiał
dowodowy.
Stronę węgierską, jako arbiter, reprezentował prezes sądu królewskiego
w Presz-burgu (Bratysławie) Kálmán Lehoczky, referentem został sędzia
kurii królewskiej w Preszburgu Lajos Lában, a obrońcą Gyula Bölcs,
z budapeszteńskiego minister-stwa spraw wewnętrznych. Arbitrem strony
austriackiej, ściślej galicyjskiej, a w isto-cie polskiej, był prezes
sądu apelacyjnego (krajowego) dr Aleksander Mniszek Tchórznicki, jego
referentem Wiktor Korn, prokurator skarbowy ze Lwowa, a obro-ną interesów
Galicji zajął się profesor Oswald Balzer, z Uniwersytetu Jana Kazimierza
we Lwowie, wybitny specjalista z dziedziny historii prawa oraz archiwista
. Na miej-sce obrad trybunału wyznaczono Graz (Hradec) w Styrii. Podczas
procesu posługiwa-no się językiem niemieckim .
Trybunał rozpoczął swoją działalność 21 sierpnia 1902 r. Jego obradom
przysłu-chiwała się dosyć duża grupa polskich obserwatorów na czele
z hr. Władysławem Zamoyskim . Obecność dziennikarzy spowodowała, że
przebieg procesu był szeroko relacjonowany przez polską prasę w trzech
zaborach .
Losowanie zadecydowało, że Węgrzy wystąpili w Grazu jako pierwsi. Lehoczky
i Lában, na przemian, uzasadniali słuszność żądań węgierskich. Prezentując
swoje tezy, nie wahali się interpretować dokumentów do z góry ustalonych
założeń. Zamiast me-rytorycznej argumentacji, z ostentacyjną pewnością
siebie, stawiali kategoryczne wnioski, wielokrotnie powtarzając zwrot
nie ulega wątpliwości. Zasadniczy sens ich wywodów nikogo nie zaskoczył
i sprowadzał się do znanej tezy węgierskiej, że jako-by rzeka Białka
która stanowiła na całej swej długości, poza krótkim odcinkiem koło
Nowej Białej, granicę między Galicją i Węgrami brała swój początek
pod Rysami i przecinała Czarny Staw oraz Morskie Oko. Stąd też powinna
należeć do Węgier po-łowa akwenów obu tych stawów oraz obszar położony
na wschód od linii: Rysy Czarny Staw Morskie Oko Rybi Potok.
23 sierpnia rozpoczął wystąpienie, trwające cztery dni, arbiter strony
galicyjskiej A. Mniszek Tchórznicki. W swych spokojnie artykułowanych
wywodach, prowadzo-nych metodą dowodu pozytywnego, opierał się na bardzo
szerokiej bazie dowodowej, złożonej głównie z akt urzędowych. Przytaczane
dokumenty rzeczowo analizował i uzasadniał, że przemawiają one za pozostawieniem
Morskiego Oka w granicach Gali-cji.
28 sierpnia, w dwugodzinnym wystąpieniu, zaprezentował się obrońca strony
wę-gierskiej dr Gyula Bölcs. Jego mowa utrzymana była w podobnym tonie,
jak Le-hoczkyego i Lábana, z tym, że trwała znacznie krócej, a poza
tym została odczytana. Nie wnosiła ona zresztą nic nowego do sprawy.
Dlatego też została przyjęta z ulgą przez polskich obserwatorów.
Po Bölcsu zabrał głos prof. Oswald Balzer. Obrońca strony galicyjskiej,
występo-wał przez cztery dni, tj. od 28 do 31 sierpnia. W obronie przyjął
on metodę dowodu negatywnego. Polegało to na tym, że obalał jedne po
drugich argumenty węgierskie. Przytaczane dokumenty źródłowe poddawał
wszechstronnej i szczegółowej krytyce, udowadniając, że nie stanowią
one dowodów na korzyść Węgier, a w niektórych na-wet przypadkach potwierdzają
wręcz tezę Polaków. Poprzez swoją gruntowną analizę wzmacniał on również
dowody już wcześniej przedstawione przez stronę polską.
1 września obrady zostały przerwane, ponieważ trybunał postanowił przeprowa-dzić
w rejonie Morskiego Oka wizję lokalną. Jej uczestnicy przybyli do Zakopanego
3 września. Sama zaś lustracja trwała dwa dni, tj. 4 i 5 września. Najistotniejszą
w niej rolę odegrał szwajcarski rzeczoznawca płk Becker.
Wydarzenie to stało się okazją do wyrażania uczuć patriotycznych. Nad
Morskie Oko przybyło ponad pół tysiąca Polaków, zarówno zakopiańskich
gości, jak i miej-scowych górali. Panowała uroczysta atmosfera. Przy
schronisku zawieszono biało-czerwoną flagę, którą manifestacyjnie niesiono
od Zakopanego. Zgromadzeni odśpie-wali też Mazurka Dąbrowskiego i Boże
coś Polskę
Nastrój psuła jednak obecność dwunastu węgierskich żandarmów
oraz urzędników komitatu spiskiego i oficjalistów Hohenlohego, co niedwuznacznie
przypominało, że nadal uważają się za prawowitych właścicieli tego terytorium
.
Uczestnicy i obserwatorzy oględzin odnieśli wrażenie, że wizja lokalna
przekonała Szwajcarów, iż słuszność jest po stronie Polaków, co spowodowało,
że Madziarzy nabrali ochoty do zawarcia jakiegoś kompromisu w sprawie
Morskiego Oka. Wywoła-ło to pewne zaniepokojenie wśród Polaków, w większości
stojących na stanowisku, że nie można zawierać z Węgrami żadnej ugody,
kiedy jest już bliskie całkowite zwycię-stwo . Od momentu lustracji,
Polacy z coraz większym optymizmem czekali na koń-cowy werdykt trybunału,
przeciwnie Węgrzy, którzy już praktycznie nie mieli złu-dzeń, że uda
im się rozstrzygnąć spór na swoją korzyść.
Dotychczasowe stanowisko Węgrów, którzy bez zastrzeżeń popierali roszczenia
ks. Hohenlohego, nieprzyjemnie zaskoczyło Polaków. Spór ten toczył się
bowiem w okresie bardzo dla nich trudnym, kiedy byli rozdzieleni na
trzy zabory i niemal bez-bronni z powodu braku własnego państwa. W tej
sytuacji, pruski magnat i węgierscy bratankowie usiłowali im odebrać
najpiękniejszy skrawek Polski. Jednakże należy podkreślić, że to bynajmniej
niecałe społeczeństwo węgierskie stało murem za Ho-henlohem, tylko
jego część, na czele z wpływowymi politykami, którzy mieli wów-czas
decydujący głos nie tylko w Budapeszcie, ale także w Wiedniu. Charakterystycz-ne
jest również to, że węgierska opinia publiczna, w odróżnieniu od polskiej,
znacznie mniej się tą sprawą interesowała .
Przełom, jaki nastąpił w sporze podczas wizji lokalnej, znalazł odbicie
w posta-wach przedstawicieli obu narodów, reprezentowanych nad Morskim
Okiem. Węgrzy stali się w swym zachowaniu pokorniejsi, co pozwoliło
Polakom okazać im swoją wielkoduszność i wybaczyć dotychczasowe postępowanie.
Gdy więc minęło napięcie, istniejące do tej pory w wzajemnych kontaktach,
doszło do spontanicznych przejawów manifestowania tradycyjnej przyjaźni
polsko-węgierskiej. Madziarzy wznosili toasty na cześć Polaków , a ci
odpowiadali im w podobny sposób, sięgając bez oporów po bojkotowane
do tej pory węgierskie wino .
10 września sąd wznowił w Grazu swoje obrady. Tego dnia wysłuchał sprawozda-nia
rzeczoznawcy oraz końcowych wystąpień obrońców. Na czym zakończył jawną
część rozprawy. Obrady, toczące się w ciągu kolejnych trzech dni, prowadzone
były już bez obrońców i przy drzwiach zamkniętych, co dawało pole różnorodnym
domy-słom i spekulacjom. Wywoływały one wśród polskich obserwatorów
i dziennikarzy ponowną falę zaniepokojenia. Wreszcie, wieczorem 13 września,
wyrok został ogło-szony: sporny teren nad Morskim Okiem, z wyjątkiem
niewielkiej połaci lasu (stanowiącej ok. 3,3 % wspomnianego obszaru)
, został przyznany Galicji.
Przebywający w Grazu Polacy zareagowali na ten werdykt wybuchem radości.
Wieść szybko dotarła na ziemie polskie, wywołując wszędzie wielką ulgę,
zadowole-nie i entuzjazm. Nastroje te znalazły swoje odzwierciedlenie
w różnych reakcjach, zarówno zbiorowych, jak i indywidualnych; od patriotycznych
pochodów do listów i telegramów z gratulacjami, przesyłanych ojcom
zwycięstwa, tj. przede wszystkim hr. W. Zamoyskiemu, prof. O. Balzerowi,
A. Mniszkowi-Tchórznickiemu i L. Korno-wi. Wyrażano także wdzięczność
sędziom, za ich sprawiedliwy wyrok .
Świętowano z tego powodu również w letniej stolicy Polski, czyli w
Zakopanem, gdzie już wieczorem 13 września dotarł telegram: Zwycięstwo
na całej linii. Wia-domość ta natychmiast rozeszła się pod Giewontem.
Żywiołowo uformował się po-chód z pochodniami, którego uczestnicy, głośno
wiwatując, przeciągnęli ulicami Za-kopanego. Śpiewali też patriotyczne
pieśni oraz ułożoną ad hoc przez Ludwika Sol-skiego parafrazę zwrotki
Mazurka Dąbrowskiego, która brzmiała: Jeszcze Polska nie zginęła / Wiwat
plemię lasze / Słuszna sprawa górę wzięła / Morskie Oko nasze! .
Pomimo tego, że wydany w Grazu wyrok zakończył spór o granicę państwową,
ks. Hohenlohe jeszcze przez siedem lat kwestionował prywatne prawa Zamoyskiego
do okolic Morskiego Oka. Ta faza sporu w mniejszym już jednak stopniu
absorbowała uwagę polskiej opinii publicznej. Pretensje Hohenlohego,
po serii rozpraw i apelacji, zostały definitywnie oddalone dopiero 6
maja 1909 r.
Toczący się przez wiele lat spór przyczynił się do znacznie lepszego
poznania przez społeczeństwo polskie problematyki Kresów Południowych.
Zarówno na po-ziomie popularnym, jak i naukowym. Ze względu na to, że
obie strony konfliktu po-sługiwały się argumentami historycznymi, geograficznymi
i językowymi, zaowocował on pracami naukowymi, które były efektem wieloletnich
kwerend i badań, prowadzo-nych przez wybitnych specjalistów polskich
. W całej tej sprawie pisała krakow-ska gazeta idzie o zbadanie
dokładne map i aktów z dawniejszych czasów, które by mogły rzucić światło
na granice Rzeczypospolitej Polskiej, a szczególnie granice by-łego
starostwa spiskiego, z czym bezpośrednio związana jest sprawa toczącego
się obecnie sporu z Węgrami o granicę przy Morskim Oku .
Konflikt ten uzmysłowił polskiej opinii publicznej, że jest on konsekwencją
wie-lowiekowego cofania się granic państwa polskiego na tym odcinku.
Gdybyśmy stali wiernie na straży interesów naszych, odziedziczonych
po przodkach stwierdzał z żalem ŤGłos Naroduť dziś spór między
nami a Węgrami toczyłby się nie o Morskie Oko, lecz o kawał Spiża z
Podolińcem, Gniazdem i Lubowlą, naszą prastarą własno-ścią, zdradą czy
przemocą nam przez Węgrów wydartą.
Problem polskich strat terytorialnych na Kresach Południowych, często
powracał w wystąpieniach przedstawicieli Galicji podczas procesu w Grazu,
o czym szeroko do-nosiła polska prasa w trzech zaborach. Temat ten oficjalnie
poruszył arbiter strony galicyjskiej Aleksander Mniszek-Tchórznicki,
który stwierdził, że żądania Ga-licji idą jeszcze dalej niż obecnie
sporne terytorium, bo Galicji należy się granica, idąca grzbietem Polskiego
Grzebienia . Opierając się na dawnych doku-mentach, wykazał on także
w swoim referacie, że całe terytorium, aż po źródła Po-pradu, należało
do Polski . Zagadnienie to, w sposób jeszcze bardziej pogłębiony, przedstawił
prof. Oswald Balzer . Zgłosił on też do protokołu uwagę, że Galicja
utrzymuje swoje roszczenia do terytorium rozciągającego się na wschód
od grzbietu Żabiego do Polskiego Grzebienia i do Białej Wody, i że nie
zrzeka się praw swych, żadnemu niepodlegających przedawnieniu, do odzyskania
tego terytorium .
W dyskusji toczącej się wokół tego zagadnienia na łamach polskiej prasy,
część wystąpień była wyraźnie skierowana do Węgrów, którym na różne
sposoby starano się wyperswadować, że nie mają w tym sporze racji i
aby się z niego wycofali. Przypomi-nano też wielowiekową przyjaźń polsko-węgierską,
która powinna przecież łączyć, a nie dzielić oba narody. Polacy mówili:
Pragniemy żyć w najlepszej zgodzie z sąsia-dami południowymi, ale bronić
do upadłego naszej własności nie przestaniemy . Starano się też uświadomić
Węgrom, że wywołany przez nich spór drażni cały naród polski .
Inny często powtarzający się motyw, to stwierdzenie, że właściwie to
nie Węgrzy są przeciwnikami Polaków w tym sporze, a Prusak ks. Christian
Hohenlohe. Gdy od roku 1897 zaczął Hohenlohe skupować i inne tereny
Tatr węgierskich oraz wprowa-dzać tam swoje porządki, polegające, przede
wszystkim, na ograniczaniu dostępu w góry prasa polska jeszcze bardziej
eksploatowała ten wątek. Nie puszczają teraz Niemcy turystów przez
przełęcz Koprową, przez przełęcz Mięguszowiecką pod Chłopkiem pisał
nie bez pewnej satysfakcji ŤPrzegląd Zakopiańskiť ani przez Żelazne
Wrota, ani na Ganek, ani na Wysoką, tylko wolne zostawili przejście
na Ry-sy, koło Żabiego Stawu przez Wagę. Zamknęli Węgrom cudzoziemcy,
rzec można, serce Tatr, i to z ich własną pomocą, tak, że znając ową
ambicję madziarską niepo-dobna się wydziwić, jak oni tę inwazję znieść
zdołają [...]. Może i Węgry przyjdą do opamiętania konkludowała gazeta
i zamiast wdzierać się w polską ziemię, zechcą swoją uwolnić od pruskich
przybyszów .
Korzystne rozstrzygnięcie sporu o Morskie Oko, było momentem zwrotnym
w kil-kusetletnim procesie cofania się polskiej granicy południowej.
Wagę sukcesu Pola-ków, na czele z Władysławem Zamoyskim, podnosiło jeszcze
to, że został on odnie-siony w okresie niezwykle dla nich trudnym, gdyż
w czasach, gdy nie istniało państwo polskie, a co za tym idzie wiążące
się z tym instrumenty oddziaływania.
Rozstrzygnięcie przez międzynarodowy trybunał sporu o Morskie Oko było
decy-zją definitywną i zaaprobowaną przez obie strony. Nawet wówczas,
gdy po I wojnie światowej wybuch ostry konflikt graniczny między Polską
a Czechosłowacją, doty-czący m.in. dwóch podtatrzańskich krain, tj.
Spisza i Orawy, ten odcinek granicy nie był już kwestionowany. Podobnie
też nie budziła kontrowersji pozostała część linii granicznej, biegnącej
główną granią Tatr, od Rysów do Wołowca. Odrodzone państwo polskie upomniało
się jednak o dwie należące niegdyś do Rzeczypospolitej doliny tatrzańskie,
tj. Białej Wody i Jaworową. Dążyło więc do przywrócenia historycznej
granicy na głównej grani Tatr, biegnącej w tym rejonie przez Polski
Grzebień. W ten sposób narodził głośny spór o Jaworzynę Spiską.
Ponieważ Polska i Czechosłowacja nie mogły się porozumieć w sprawie
wspólnej granicy, wielkie mocarstwa zadecydowały rozstrzygnąć ten spór
przy pomocy plebi-scytu. Czechosłowacja obawiała się jednak, że wynik
głosowania może być dla niej niekorzystny, dlatego zabiegała o odwołanie
plebiscytu. Zbiegło to się z dramatyczną sytuacją militarno-polityczną
Polski, w jakiej się znalazła latem 1920 r., na skutek ofensywy Armii
Czerwonej, pod jej presją Warszawa zmuszona została do zrezygno-wać
z plebiscytu i zgodziła się przekazać spór do rozstrzygnięcia wielkim
mocar-stwom. 28 lipca 1920 r. Konferencja Ambasadorów dokonała arbitralnego
podziału spornych ziem Spisza, Orawy i Śląska Cieszyńskiego. Decyzja
ta zdecydowanie fawo-ryzowała Czechosłowację, dlatego też spotkała się
w Polsce z wielkim oburzeniem i protestami.
Polacy liczyli jeszcze, że uda się, na zasadzie wymiany terytoriów z
Czechosłowa-cją, odzyskać przynajmniej Jaworzynę Spiską wraz z przynależną
częścią Tatr, gdyż wspomniane postanowienie Konferencji Ambasadorów
dopuszczało, przy delimitacji nowej granicy, możliwość przeprowadzenia
pewnych korekt. Spore nadzieje w tej sprawie budziło pomyślne załatwienie
wymiany dwóch polskich wiosek na Orawie, tj. Suchej Góry i Głodówki
na pozostającą pod stronie czechosłowackiej część wsi Lip-nica Wielka.
Władze i społeczeństwo polskie traktowały kwestię Jaworzyny Spiskiej
niezwykle prestiżowo i jednocześnie jako test prawdziwych intencji Pragi,
uzależniając też pełną normalizację wzajemnych stosunków z południowym
sąsiadem od pozytywnego zała-twienia tego problemu. Liczyły również`,
że skoro Czechosłowacja uzyskała na wszystkich spornych odcinkach granicy
z Polską korzystne dla siebie decyzje, to ustą-pi w sprawie Jaworzyny
Spiskiej. Jednakże i w tym przypadku rząd Czechosłowacji wykazywał postawę
nieprzejednaną, pomimo tego, że Warszawa, chociaż nie bez sprzeciwu
niektórych polskich działaczy i polityków, oferowała w zamian, dwie
spi-skie wioski (Niedzicę i Kacwin).
Przedsięwzięta przez Czechosłowację na Zachodzie akcja dyplomatyczna
skutecz-nie udaremniła realizację kompromisowego, chociaż i tak, jak
się okazało, korzystne-go dla Polski, wniosku Międzynarodowej Komisji
Delimitacyjnej z 25 września 1922 r., przyznającego jej ok. 3 jaworzyńskiego
terytorium. Jednocześnie Praga grała też na zwłokę. Rozstrzygnięcie
sprawy więc się przeciągało. Była ona wiele razy rozpa-trywana przez
Konferencję Ambasadorów, dwukrotnie przez Radę Ligi Narodów, a także
zajmował się nią Stały Trybunał Sprawiedliwości Międzynarodowej w Hadze.
Ostatecznie 12 marca 1924 r. zapadł niekorzystny dla Polski werdykt,
co pogłębiło i tak już niemałe poczucie krzywdy i rozgoryczenia wobec
nieprzejednanego stanowi-ska Czechosłowacji, wykorzystującej bez skrupułów
wewnętrzne osłabienie Polski i trudną dla niej sytuację międzynarodową.
Władze polskie i opinia publiczna nadal jednak liczyły, że kiedyś jednak
dojedzie do sprawiedliwego zakończenia sporu, który nie został zadawalająco
rozstrzygnięty ani w 1920, ani w 1924 r. Dogodna sytuacja do rozwiązania
tego problemu nastąpiła, jak uważano wówczas w Polsce, w drugiej połowie
1938 r. Wiązało się to z cofnię-ciem, w imię ratowania europejskiego
pokoju, swego poparcia dla Pragi przez jej dotychczasowych protektorów,
tj. Francję i Wielką Brytanię, co otworzyło drogę do zmiany granic państwowych
Czechosłowacji , głównie na korzyść Niemiec i Węgier, ale również, chociaż
w znacznie mniejszym stopniu, Polski.
Korekta granicy nie była narzucona Słowakom mocą aktu militarnego, czy
jakimś międzynarodowym arbitrażem, tak jak to się stało z innymi granicami
Czechosłowa-cji, a została ustalona na podstawie dwustronnych, prowadzonych
również w Zakopa-nem, negocjacji polsko-słowackich. Dlatego też, należy
przez to rozumieć, że Słowacy uznali słuszność polskich pretensji do
tych terenów, które zwrócili II Rzeczpospolitej.
Bardzo wymowny był też moment, w którym Polska zażądała dokonania poprawek
granicznych. Otóż stało się to wówczas, gdy Warszawie zorientowano
się, że Słowa-cja nie przypadnie Węgrom, lecz zostanie prawdopodobnie
zwasalizowana przez Niemcy . Spełnienie polskich żądań w tej sprawie
miało bardziej symboliczny niż rzeczywisty charakter, gdyż po pierwsze
Polacy rezygnowali ze znacznie więk-szych rewindykacji, jak najbardziej
uzasadnionych, pod względem historycznym i etnicznym, a po drugie
przekazywali jednocześnie Czechosłowacji tereny leżące do tej pory
w granicach Rzeczpospolitej (położone nad rzeką Poprad ).
Polskie nabytki ograniczały się do dziesięciu skrawków terenu liczących
w sumie ok. 216,4 km2. Rzeczpospolita przejęła wówczas m.in. także obszar
Jaworzyny i Pod-spadów, wraz z przynależną częścią Tatr i oparła swoją
granicę na głównej grani Tatr (Wysoką, Zadni Gerlach, Polski Grzebień,
Jaworowy, Lodową Przełęcz itd.). 27 listo-pad 1938 r., obszar Jaworzyny
Spiskiej obsadziły oddziały 24 pułku kawalerii zmoto-ryzowanej, którym
dowodził płk Kazimierz Dworak.
Tereny te pozostawały w granicach Rzeczpospolitej niecały rok, gdyż
1 września 1939 r. Słowacja, jako sojusznik III Rzeszy, zaatakowała
Polskę, anektując nie tylko Jaworzynę Spiską, ale i inne ziemie polskie.
Po drugiej wojnie światowej, granica powróciła na tzw. linię Ambasadorów
z 28 lipca 1920 r.