Z trenerem Apoloniuszem Tajnerem rozmawia
Wojciech Szatkowski
Priorytet dla Val di Fiemme
Salt Lake City 2002 okazały się dużym sukcesem zespołu polskich skoczków, prowadzonego przez trenerów Tajnera i Fijasa. Medale srebrny i brązowy, wywalczone przez Adama Małysza w Salt Lake znalazły już swoje miejsce w historii narciarstwa. Jaki będzie kolejny sezon 2002/2003? O tym co będzie głównym celem przygotowań polskiego teamu, priorytetach na najbliższą zimę, w kawiarni zakopiańskiego COS-u rozmawiałem z trenerem reprezentacji Polski Apoloniuszem Tajnerem.
***
W.S. Już pół roku minęło od Zimowych Igrzysk w Salt Lake City. Jak Pan ocenia wyniki prowadzonej przez Pana grupy skoczków?
Apoloniusz Tajner: Myślę, że te wyniki z Zimowych Igrzysk mają już oficjalne oceny Urzędu Kultury Fizycznej i Polskiego Komitetu Olimpijskiego. Oceny te są oczywiście pozytywne; zarówno jeśli chodzi o występ Adama Małysza, jak i całej grupy. W sumie reprezentacja skoczków zdobyła bodajże 16 punktów olimpijskich. Jest to największy sukces polskich skoków. Ja też oceniam ten występ pozytywnie i nie mam niedosytu, że Adam nie zdobył złotego medalu, ponieważ rywalizacja była bardzo ostra. Szansa na złoto była na skoczni średniej, ale tam wydarzyły się dwie rzeczy, które się nie zdarzały, a miały ogromny wpływ na wynik konkursu. Pierwsza to upadek Ammana, którego ze skoczni w Willingen nieprzytomnego przewieziono do szpitala. Po wypadku miał stan rezygnacji, pogodzenia się z tym, ale potem okazało się, że musiało to mieć wpływ na zdobycie przez niego dwóch medali olimpijskich.
W.S. Pomógł mu długi okres odpoczynku?
A.T. Z pewnością tak, a zaraz po nim nastąpił okres pełnej koncentracji i kompensacji i to była olimpiada Ammana. Druga rzecz, która się wydarzyła to upadek Kasai. W czasie upadku wyżłobił on w zeskoku skoczni olimpijskiej rysę, w którą potem wpadł podczas swego skoku Adam.
W.S. Nikt tego nie dostrzegł? Dlaczego to nie zostało poprawione?
A.T. Nikt tego nie poprawił. Adam skoczył w to miejsce, narta uciekła mu do tej rysy co mogło się zakończyć upadkiem. I trzecia rzecz – on ten skok mógł zakończyć upadkiem i nie wiadomo jak by się wtedy potoczyły losy konkursu na dużej skoczni. Byłyby to inne obciążenie psychiczne dla Adama, gdyż byłaby to ostatnia szansa do zdobycia olimpijskiego medalu. W zasadzie, fakt, że ustał ten skok Adam zawdzięcza sobie. Bardzo silnym mięśniom nóg, które uchroniły go przed upadkiem. Jak mi opowiadał, myślał w momencie lądowania, że to już koniec, ostatecznym wysiłkiem wykonał ruch, który uratował go przed upadkiem. Mimo, że pod względem długości miał skoki identyczne długościowo z Ammanem, to lądowanie zostało nisko ocenione i przegrał złoto, był trzeci. Tu z jednej strony szkoda, że nie było lepiej, z drugiej cieszę się, że Adam skok ustał, bo mogło być różnie.
W.S. Mógł po upadku w ogóle nie zdobyć medalu.
A.T. Byłby w zupełnie innej sytuacji psychicznej. Konkurs na dużej skoczni. W tej formie jakiej był Adam był w bardzo dobrej dyspozycji, chociaż w momencie odbicia miał pewne problemy z uzyskaniem odpowiednich kierunków na progu, to Amman tego dnia był nie do pokonania i był najlepszy.
W.S. Wcześniej bo w styczniu zaznaczyła się obniżka formy Adama Małysza. Przyszła nagle i jak pan by ją wyjaśnił?
A.T. To była sprawa słabszej dyspozycji, która naprawdę nie wiem z czego wynikała. Próbowaliśmy ten stan analizować na wszystkie sposoby i nie doszliśmy niestety do jakiś konstruktywnych wniosków. Zaczęło się podczas Turnieju Czterech Skoczni. Adam zajął miejsca - 5, 2, 3, i 9 w Konkursie Czterech Skoczni, potem było Willingen, gdzie był czwarty. To były nieco słabsze wyniki w stosunku do oczekiwań. Potem przez 4 - 5 dni skakaliśmy w Ramsau. Przed startem olimpijskim zastosowaliśmy rozwiązanie, które opracowaliśmy wcześniej, a z którym zapoznaliśmy zawodników. Nie skakaliśmy, na tydzień schowaliśmy się do niedużej wioski w górach.
W.S. Trochę krytykowano w kraju to Pańskie rozwiązanie.
A.T. Tak, wywołało ono pewne kontrowersje, ale moje doświadczenia wskazywały, że po takich przerwach może nastąpić eksplozja jeśli chodzi o przygotowanie fizyczne.
W.S. Jeszcze jedno - Adam Małysz osiągał także mniejsze od swoich rywali prędkości na progu. Jaka była tego przyczyna?
A.T. Z tytułu tego, że Adam jest lekki to mógł stracić na progu 1 km/h, ale 2 to już zdecydowanie za dużo. Trzeba było na to szukać przyczyn i znaleźliśmy wyjście. Myślę, że ten problem jest już za nami. To była kwestia dojazdu. Badaliśmy to w tunelu aerodynamicznym.
W.S. Wróćmy do Salt Lake. Jak przygotowywaliście się tuż przed olimpiadą?
A.T. Wyjechaliśmy do Salt Lake, a stamtąd wynajętymi samochodami do Silver City, które jest położone ok. 4 godzin jazdy od Salt Lake City i tam przebywaliśmy przez 8 dni. Trenowaliśmy tam na bieżni tartanowej imitację skoku z wózka, chodziliśmy do uniwersyteckiej siłowni i na salę gimnastyczną. Realizowaliśmy tam trening motoryczny i okazało się, że przyniósł on efekty. Najlepiej skakał Adam, a pozostali zawodnicy jak Tomek Pochwała, Robert Mateja i Tonio Tajner skakali optymalnie. Słabiej natomiast Skupień i Kruczek. Dlatego pojechało 6 zawodników, by tuż przed startem olimpijskim wybrać na podstawie aktualnej dyspozycji, najlepszą czwórkę. To chyba nam się udało, gdyż skuteczność skoków była duża. Szóste miejsce w konkursie drużynowym to według mnie dobra lokata.
W.S. Jak reprezentacja oceniła start olimpijski?
A.T. Po tych wynikach mamy jeszcze większe zaufanie u grupy. Będziemy ją nadal rozwijać i widać, że ten rozwój jest coraz bardziej harmonijny.
W.S. Jakie są Pańskie priorytety na sezon 2002/2003. Czy będzie nimi zwycięstwo Adama po raz trzeci w klasyfikacji generalnej Pucharze Świata, czy też Mistrzostwa Świata 2003 w Val di Fiemme we Włoszech, czy może Turniej Czterech Skoczni?
A.T. Dla mnie najważniejsze są imprezy oficjalne, czyli Mistrzostwa Świata. Dlatego Predazzo jest zdecydowanie numerem jeden na sezon 2002/2003. Cele numer 2 i 3 dla Adama to Turniej Czterech Skoczni i generalna klasyfikacja Pucharu Świata. Ten zbliżający się sezon jest z pewnością wielkim wyzwaniem dla Adama, ale trzeba spokojnie poczekać do rozpoczęcia sezonu. Tak więc, jeszcze raz mówię, Mistrzostwa są dla nas celem numer 1 i wszystkie przygotowania będą podporządkowane tej właśnie imprezie.
W.S. A jaki jest cel dla polskiego teamu skoczków?
A.T. Na Mistrzostwach Świata będzie rozegrany tylko jeden konkurs drużynowy na skoczni K 120. Myślę, że to miejsce do szóstego chłopcy są w stanie wywalczyć. Jest to też pozycja wyjściowa do walki o lepsze lokaty przy sprzyjającym zbiegu okoliczności. Jeśli każdy z zawodników skoczy najlepiej jak potrafi, to powinno być nieźle. Raz tylko chłopcy poskakali na najwyższym poziomie w Villach w grudniu br. Ale to nie świadczy jeszcze o stabilności tej grupy. Nad nią musimy pracować.
W.S. Co mógłby pan powiedzieć o treningu w tunelu aerodynamicznym?
A.T. W tunelu aerodynamicznym trenują najsilniejsze teamy: Niemcy, Finowie, Norwegowie, Austriacy, Japończycy. Widziałem zdjęcia. Teraz niedawno w tunelach trenowała ekipa Szwajcarii i w gazetach sportowych pokazywano zdjęcie Ammana. W końcu zdecydowaliśmy o tego typu treningu. Tym bardziej, że sukces Małysza spowodował, że nas na to stać, gdyż dwa lata wcześniej nie mogliśmy sobie pozwolić na tego typu trening ze względów finansowych. Trenowaliśmy w Instytucie Lotnictwa w Warszawie. Jestem bardzo zadowolony z tego, że udało się nam przeprowadzić tego typu trening. Zawodnicy naocznie przekonali się o tym, że te uwagi, które do nich kierujemy są słuszne. Urządzenia im to pokazały. A niektóre zmiany w technice są konieczne, mimo, że nowe ustawienie jest niewygodne. Pracują dużo nad tym i zdają sobie sprawę z tego, że powrót do starych ustawień jest rezygnacją z postępu. Powiem, że moje zalecenia realizują konsekwentnie. Wciąż mamy Adam, który tę poprzeczkę ustawia bardzo wysoko, a po jego dyspozycji widzimy, czy pozostali zawodnicy się zbliżają do niego, czy też nie. Myślę, że grupa się zbliża. Dzisiaj w Szczyrbskim Jeziorze (wywiad nagrano 24 lipca br – W.S) skakali naprawdę dobrze. Nie będę z nich rezygnować. Obydwaj ci zawodnicy mają pewien niedosyt nie zrealizowania. Mają sporo wartościowych wyników, z których część została niezauważona., gdyż przypadły na okres, gdy Adam wygrywał. Brakuje równości i z pewnością, gdyby te dobre miejsca były powtarzane częściej to w mediach byłyby zauważone i byłyby świadectwem, że oprócz Małysza, mamy zawodników klasowych.
W.S A młodzi zawodnicy, jak Marcin Bachleda?
Marcin zrobił ogromny postęp w tym roku. To śmiało mogę powiedzieć, bo jest zawodnikiem bardzo stabilnym. Na ten moment jest obok Małysza drugim skoczkiem reprezentacji Polski. Dużo pracowaliśmy u niego nad zmianą odbicia. Popełniał błąd polegający na „atakowaniu” progu, czyli przesuwaniu się do przodu przed odbiciem, odkrywał przez to odbicie i mimo dużej wysokości lotu nie potrafił polecieć wystarczająco daleko. Teraz zatrzymał atakowanie, wyżej ma biodra przy odbiciu i przez to płaskim torem lotu dostaje się nad spad i leci dalej. Jak będzie w sezonie to zobaczymy w grudniu. Osiągnął już wartościowe wyniki na Pucharze Świata w Japonii w ostatnim sezonie. Prezentuje dobry, wyrównany poziom, ma wiele wiary w siebie i jest dobrze ustawiony psycho- fizycznie.
W.S. Zmiany w kombinezonach
A.T. Kombinezony będą szyte z tych samych materiałów co dotychczas, taka sama będzie przepuszczalność materiału i ta sama grubość. Przepisy zostały w ten sposób skonstruowane. Różnica polega na tym, że obwody mierzone na kombinezonie zależały do rozmiaru na gołe ciało. Ta tolerancja w wielkości kombinezonu jest obecnie + 6 – 7 cm w stosunku do obwodu. Kombinezony będą coraz bardziej obcisłe, ale z tych samych materiałów co dotychczas. Mamy już uszyte nowe kombinezony, chłopcy w nich skaczą. Troszkę z początku mieli inne odczucia, ale teraz wszystko jest OK. Planuję też, że najpóźniej 15 listopada oddamy pierwsze skoki na śniegu. Będziemy na zgrupowaniu w Szwecji w Gallivare, gdzie o tej porze jest już śnieg.
W.S. Dziękuję za rozmowę i życzę sukcesów.
Z trenerem Apoloniuszem Tajnerem rozmawia W. Szatkowski
W zakopiańskim Centralnym Ośrodku Sportu rozpoczęło się niedawno zgrupowanie polskich skoczków narciarskich. Przyjechała do COS-u grupa ośmiu skoczków, na czele z Adamem Małyszem. Na sali gimnastycznej zastałem naszego „asa” i jego kolegów. Biegali. Adam Małysz – mistrz świata, biegł na czele grupy. Za nim Skupień, Mateja i pozostali. Moim rozmówcą był jednak nie Małysz, ale Apoloniusz Tajner – pierwszy trener polskich skoczków. Romawiałem z nim o tradycjach narciarskich rodziny Tajnerów, a przede wszystkim o ostatnim sezonie zimowym i przygotowaniach do XIX ZIO w Salt Lake City.
W.S. Tajnerowie to jedna z narciarskich „dynastii”. Proszę ją przypomnieć.
Leopold Tajner: Uprawianie narciarstwa zaczął mój ojciec Leopold Tajner. Urodził się on 15 maja 1921 r. Zaczął się zajmować skokami już przed II wojną światową. W Wiśle była wtedy niewielka skoczeńka. Latem zaś ojciec latał na szybowcach. Był uczestnikiem Zimowych Igrzysk olimpijskich w 1948 r. w St. Moritz i po raz drugi w 1952 r. w Oslo. Ojciec startował w barwach „Watry” Cieszyn i „Budowlanych” Goleszów. Po zakończeniu kariery sportowej był wieloletnim trenerem skoczków, między innymi wychowywał swojego o 15 lat młodszego brata – Władysława. Władek Tajner startował na ZIO w 1956 r. w Cortina d Ampezzo i w 1960 r. w Squaw Valley, gdzie miał z jechać z „Dzidkiem” Hryniewieckim, ale ten niestety złamał kręgosłup. Potem skakali też Alojz i Jan Tajnerowie, ale oni w sporcie narciarskim doszli tylko do poziomu juniora. W ich ślady poszli synowie Alojza: Józef, Henryk, Tadeusz i Andrzej Tajnerowie. Doszedłem do nich ja i myśmy w „piątkę” skakali przez kilka lat.
W.S. Ojciec był Pańskim pierwszym trenerem?
A.T. Tak, od małego wyrastałem w atmosferze skoków. Byłem dosyć ciężki i ojcu wydawało się, że ze mnie skoczka nie będzie, ale potem mnie „wyciągnęło”, wyrosłem i zacząłem skakać. Zresztą wtedy nie zwracało się takiej uwagi na wagę, jak obecnie. Startowałem w barwach klubów; ROW Rybnik i „Olimpia” Goleszów. Zacząłem skakać w wieku 6 – 7 lat na „prawdziwej” skoczni. Najdłuższy skok w moim życiu oddałem na Wielkiej Krokwi – było to 109 m i chłopcy się trochę śmieją z tej mojej odległości.
W.S. Dlaczego się śmieją?
A.T. Bo wszyscy skoczyli dalej: Fijas – 194, Małysz – 218,5, Mateja – 201,5, Skupień – 190, Kruczek - 186 m. Mój syn – Tomisław na „mamucie” w Planicy osiągnął – 185 m.
W.S. Jak dalej toczyła się Pańska kariera?
A.T. Byłem w kadrze juniorów i seniorów w kombinacji norweskiej. Moim trenerem był zakopiańczyk – Tadeusz Kaczmarczyk, a w skokach Janusz Fortecki i Lech Nadarkiewicz. Karierę zakończyłem w 1980 r. Zacząłem wtedy szkolić grupkę skoczków. W latach 1983 - 90 prowadziłem też kadrę olimpijską w kombinacji i kombinatorów w „Olimpii” Goleszów.
W.S. Jak obecnie wygląda rozwój skoków w Wiśle?
A.T. „Wisła” to chyba jeden z niewielu klubów w kraju, który ma trenera na stałym etacie i który dobrze pracuje z młodzieżą. Jest nim Jan Szturc, a pomaga mu Mirosław Kędzior. Ale w chwili obecnej już potrzebują pomocy, bo przychodzi im na trening 42 - 45 chłopców. A zrobić taki trening we dwójkę jest niezwykle ciężko. Chłopcy się wymieniają sprzętem sportowym i mają chęć do treningu.
W.S. W jakich okolicznościach objął Pan kadrę skoczków?
A.T. Po olimpiadzie w Nagano „padła” atmosfera w grupie skoczków. A jak to się stało, zaczęły się kłótnie, sytuacja była bardzo napięta. Chłopaków trenował Mikeska. Nie było wtedy rozwiązania. Pełniłem wówczas funkcję wiceprezesa do spraw sportowych PZN i sporo godzin spędziliśmy nad tym, jak wynikłą sytuację rozwiązać. Nawet nie myślałem, że wrócę do zawodu trenera. Zresztą warunki były wtedy inne. Teraz mamy komfort, wsiadamy w samochód, jedziemy i jesteśmy w ciągu jednego dnia w dowolnym punkcie Europy. Chłopaków przejąłem w 1999 r.
W.S. W jakich okolicznościach?
A.T. Byłem blisko ich grupy i dlatego się podjąłem funkcję trenera. Złożyłem ofertę do PZN, złożyli je też trener Kołder, Pawlusiak, była nawet oferta ze Słowenii. Ofert było kilka, ale wybrano mnie. Wydaje mi się, że z „przymróżeniem oka”. I tak to zaskoczyło. Muszę powiedzieć, że dobrze poszło. Wydawało mi się nawet, że wcześniej będzie można obudzić możliwości Małysza. Ale to widocznie tyle musiało potrwać. Bywało różnie. Po MŚ w lotach w Vickersund (2000) w Norwegii, gdzie Małysz był 16, a Skupień i Mateja w „30”, Zarząd PZN zrugał mnie jak małego chłopca, chcieli mi nawet cofnąć możliwość wyjazdu do Stanów Zjednocznych.
W.S. Czuł Pan, że forma Małysza „idzie” do przodu?
A.T. Oczywiście, że tak. Gdyby nam nie wyszło, to być może musiałbym zrezygnować z funkcji trenera. Liczono, że będę „cudotwórcą” i szybko będzie wynik. I w Ameryce, podczas konkursu na Iron Mountain, nastąpił „przełom”: 4 był tam Małysz, 6 Skupień. W drugim konkursie, który się z powodu złych warunków atmosferycznych (wiatr), nie skończył się, Adam pokazał się również bardzo dobrze. Był w tym sezonie 12 w Oslo, 7 w Planicy i wszystko szło do przodu. Jestem z tym chłopakiem i innymi na co dzień i widzę doskonale, czy ktoś „opada”, czy jego forma „idzie do przodu”. I w tej chwili, to dalej idzie naprzód. Jest ciągle lepiej i lepiej. Ja nie wiem, gdzie to zajdzie.
Takiej sytuacji nie było od 30 lat. Żeby ta czołowa „siódemka” prezentowała tak wyrównany poziom. Owszem, Małysz jest przed nimi, ale oni są bliziutko. Taki przykład, w ubiegłym roku byliśmy na zgrupowaniu w Ramsau i Adam skakał dobrze. Oddawał skoki z rozbiegu numer 16, a pozostali z rozbiegów 20 - 22. Teraz Adam skacze to samo co przed rokiem z rozbiegu nr 13, a oni z 16, czyli z tego, z którego chodził Adam w zeszłym roku. Mamy to wszystko opisane, a skocznia się przecież nie zmieniła. Co to oznacza? Że Adam jest na najwyższym pułapie, a reszta grupy dokonała dużego postępu. Chłopcy pojadą niedługo na Puchary Kontynentalne na igielicie.
W.S. Na co liczyliście jadąc do Lahti?
A.T. Do Lahti jechaliśmy w gronie faworytów. Podchodziliśmy do tego startu, jak do kolejnych zawodów, a nie mistrzostw świata. Spokojnie. Dziennikarzy mieliśmy na szczęście z dala od siebie i nikt nam nie „mieszał” w głowach, że to Mistrzostwa Świata, trzeba walczyć o medal itd. I były medale. Adam na dużej skoczni zdobył srebro i przegrał pierwszym skokiem, bo gdzieś o 30 cm za wcześnie odbił się z progu. Myśmy to potem wielokrotnie analizowali i stracił do złota jakieś dwa metry. W drugim skoku Schmitt miał rewelacyjne warunki nośne, wiatr od przodu, a Adam tylko połowę tego co niemiecki skoczek. Adam bowiem miał podczas skoku ciszę, chorągiewki leżały, warunki nośne były więc dużo gorsze. Był to jego bardzo dobry skok, ale Schmitta jednak nie przeskoczył.
Duży wpływ na to co się dzieje wokół Adama mają media. Media urabiają, jak plastelinę, ludzi, którzy oglądają skoki. Ludzie reagują tak, jak się ich ukształtuje.
W.S. No właśnie, gdy Małysz zdobył srebro w „Tempie” napisano „dopiero drugi”.
A.T. Tak, to było akurat bardzo złośliwe i według mnie zrobione na czyjeś polecenie. Nie wierzę, że to był jakiś przypadek. Skojarzenie Adama z Gołotą, pisanie „największy polski przegrany”, to jest po prostu świństwo. Ale jeśli się weźmie pod uwagę, że właściciele „Tempa" są na Zachodzie, to widać, że komuś zależało, by w Polsce nie cieszono się z tego srebrnego medalu tak, jak na to zasługiwał. Ktoś chciał z tego zrobić porażkę.
W.S. Złośliwe uwagi skończyły się po złotym medalu na średniej skoczni?!
A.T. Na pewno tak. To było zwycięstwo w stylu Adama. Wyraźne. Warto zwrócić w tym momencie uwagę na to, że kilka konkursów Adam jednak przegrał, mimo, że miał w nich jedne z najdłuższych, bądź najdłuższe skoki.
W.S. Często przeskakuje skocznie.
A.T. W Garmisch Partenkirchen ustanowił rekord, którego się chyba już nie pobije. Potem było Willingen i Trondheim, gdzie wylądował już prawie na płaskim. Na skoczniach K120 strefa bezpieczeństwa ciągnie się w granicach 20 m długości od punktu K (czyli do ok. 140 m – W.S.). Tam nachylenie wynosi ok. 29 stopni. Dopiero za tą strefą jest gwałtowne przejście i robi się prawie płasko: 27, 26, 25 stopni. I lądowanie w tej strefie jest bardzo niebezpieczne. W Trondheim lądował na zeskoku o nachyleniu 27 stopni i aż go przytrzymało. W Willingen tak samo – 27 stopni.
W.S. Jak was odbierała fińska publiczność?
A. T. Bardzo dobrze. Zresztą wszędzie tak było. Zaczęło się na Turnieju Czterech Skoczni, w którym wiadomo już było, że Austriak nie wygra. Wtedy jakby publiczność przerzuciła swoją sympatię na Adama. Pojawiła się też pewna niechęć Polaków do Niemców. Nie wiem skąd się to bierze.
W.S. Czy inne ekipy podpatrują Adam?
A.T. Oczywiście. Oni mają lepiej rozpracowanego Małysza niż my! Na kongresie w Salzburgu, po konkursie w Bischofshofen w styczniu 2001 r., Kojonkowski i Lipburger pokazywali komputerowe symulacje skoków Małysza. Chcemy robić podobne analizy co oni, dlatego do naszego zespołu dołączamy biomechanika. Zresztą my też już od dwóch lat filmujemy najlepszych skoczków świata, szukamy prawidłowości: co oni robią, że tak dobrze skaczą? A oni trenują w tunelach aerodynamicznych, wkładają w trening masę forsy.
W.S. Polski team nie trenuje w tunelach?
A.T. Nie. Zresztą myślę, że nie jest to konieczne.
W.S. Mówiono dużo o nowej broni Schmitta – jakiś „super nartach”.
A.T. Firma „Rossignol” wykonała dla niego specjalne narty z bardziej elastycznymi dziobami, bo podpatrzyli takie u Adama i uznali, że to ma znaczenie dla długości skoków. Po raz pierwszy Schmitt skakał na nich podczas Pucharu Świata w Hakubie: wtedy wygrał, a Adam miał upadek i był ósmy. To był moment, gdy Niemcy odetchnęli. Myśleli, że wszystko „wraca do normy”, tj. Schmitt będzie wygrywał jak dawniej. Potem przyszedł jednak „zimny prysznic”, bo Adam wygrał dwa konkursy w Sapporo, a Schmitt nie wszedł do „50”, a drugi raz nie zakwalifikował się do „30”. On na tych nartach startował potem w Lahti. Adam skacze na „Elanach”. W sumie sześciu chłopaków skacze na nartach „Elan”, a dwóch na „Fischrach”.
W.S. Czy uważa Pan, że sukces Małysza pociągnie za sobą rozwój konkurencji skoków narciarskich w kraju?
A.P. Już tak się stało, mimo, że od końca sezonu zimowego minęły zaledwie trzy miesiące. Ten sukces spowodował, że zwiększyło się zainteresowanie młodzieży tą dyscypliną. Po za tym kolejne UKS-y (Uczniowskie Kluby Sportowe) będą doposażane w sprzęt sportowy. Nastąpi remont skoczni w Wiśle-Malince. Bardzo ruszyła ta sprawa, dokumentacja jest już zakańczana. W Zakopanem odbędzie się Puchar Świata w skokach. Teraz skokami żyje cała Polska. To wszystko efekt sukcesu Małysza.
W.S. Jak ocenia Pan ostatnie skoki na igielicie na Średniej Krokwi?
A.T. My już tutaj nie będziemy skakać. Na pewno nie Małysz. Szkoda. Sakala i Skupień lądowali i ich „obracało”. To jest szalenie niebezpieczne. Narta nie ma prowadzenia na przestarzałym igielicie, którym pokryta jest Średnia Krokiew. Nowoczesny igielit powoduje dobre prowadzenie narty. Należy na tych skoczniach położyć nowy igielit, gdyż skoki na starym są zagrożeniem dla zdrowia zawodników. Na Małej Krokwi z kolei do połowy jest szkło, a od połowy porcelana, czegoś takiego nie ma na całym świecie!
W.S. Jak układa się współpraca z naukowcami: drem Blecharzem i prof. Żołądziem?
A.T. Bardzo dobrze. Nasz układ oparty jest na partnerstwie, koleżeństwie i przyjaźni. Dlatego dobrze jest to przyjęte przez zawodników. Mamy jednolity wpływ na grupę. Wszyscy zawodnicy mają w nas jednakowo mocne oparcie. Mocnym filarem zespołu jest też drugi trener – Piotr Fijas. Tworzymy wszyscy wyjątkowo zgrany, równy zespół.
W.S. Skocznie olimpijskie w Salt Lake City? Dobrze się na nich skaczy czy źle?
A.T. Byliśmy tam przez cztery dni. Przez trzy dni była śliczna pogoda, ale wiało i przerywano konkurs. Są tam zmienne wiatry, które mocno mieszają. Raz był wiatr z przodu, raz z tyłu. Konkurs był nawet przerywany. Austriak Loitzl skoczył wtedy 134 m, to był rekord skoczni i myśmy z fińskim trenerem Miką Kojonkowskim zaprotestowali, by w tych warunkach przerwać konkurs, bo na górze byli jeszcze najlepsi, w tym Małysz. I wówczas Adam poszybował na 133,5 m, z mocno obniżonego rozbiegu.
Sprawa olimpiady jest otwarta. Nie chcę oceniać szans, gdyż po to pracujemy, by osiągnąć wyniki, A nie oczekujemy już miejsc w „dziesiątce”, tylko mamy szansę powalczyć o medale. Będziemy o nie walczyć. Pod tym kątem przygotowujemy chłopaków i jest „pełna mobilizacja” całego zespołu. Ale jak to się ułoży nie wiadomo.
W.S. Kto pojedzie do Salt Lake City?
A.T. Nie wiadomo, jakie będzie skład piątki na ZIO do Salt Lake City. Jest ich w tej chwili ośmiu i nie wiadomo, poza Małyszem, który się zakwalifikuje. O tym PZN zadecyduje w grudniu. W tym roku liczę bardzo na Skupnia i Mateję. On ciągle nie pokazuje tego co potrafi. Ale złapał już pewną stabilizację, ma już dość takiego przeciętniactwa. Trzykrotnie w ostatnim sezonie wszedł do „10” najlepszych na świecie. Na treningach zaczyna skakać pojedyńcze skoki na poziomie Adama. Nadal jest ścisła współpraca z psychologiem i fizjologiem i myślę, że to da rezultaty. Pora już na Roberta.
W.S. Przecież to piąty skoczek świata z MŚ w Trondheim (1997).
A.T. Powinien mieć tam medal. Jedno „zawalenie” przy lądowaniu i stracił wtedy, w Trondheim, medal. Brakuje mu trochę stabilizacji w technice. Nie potrafi na razie tego, co umie Adam - oddać dwóch świetnych stylowo i dalekich skoków.
W.S. Warunki fizyczne ma lepsze niż Małysz?
A.T. Tak, ma, ale brakuje mu powtarzalności.
W.S. Jak Pan ocenia Małysza?
A.T. Adam jest kompletnym zawodnikiem. Wszystko ma na najwyższym, światowym poziomie. Technikę, przygotowanie fizyczne – wszystko na najwyższym poziomie. Potrafi perfekcyjnie skakać skok za skokiem. Skacze teraz trochę słabiej niż w zimie, czasami popełnia błąd, polegający na zbyt wczesnym odbiciu. Ale to jest chyba normalne, bo naprawdę bałbym się gdyby był teraz w swojej najwyższej formie.
W.S. Jak pan odbiera „małyszomanię”?
A.T. Było źle po sezonie. Bo po tak ciężkim sezonie, chcieliśmy spokoju i odpoczynku, a jego zupełnie nie było. Co z tego, że Adam był w domu, jeśli prawie przez cały czas odwiedzały go „procesje”. Jego teść naliczył pod domem ponad 800 autokarów, w każdym po 50 osób. Niektórzy ludzie zbierali nawet kamienie sprzed domu Adama! Adam najlepiej odpoczywa na zgrupowaniach. Ma treningi, realizuje program psychologiczny, który zadaje mu psycholog dr Jan Blecharz. Ma kontakt tylko z zawodnikami. Nie ma wokół niego dziennikarzy. To jest dobre, bo brakuje naprawdę nam spokoju.
W.S. Czyli przydałby się wam spokój?
A.T. Z pewnością tak.
W.S. Prosiłbym na koniec o przypomnienie składu grupy szkolenia olimpijskiego.
A.T. Wchodzą do niej Adam Małysz, Robert Mateja, Wojciech Skupień, Marcin Bachleda, Tomasz Pochwała, Tomisław Tajner, a z rezerwy: Grzegorz Śliwka i Łukasz Kruczek. Małysz jest zdecydowanie na przedzie, ale pozostała siódemka reprezentuje wyrównany poziom. W Salt Lake City na pewno powalczymy o wysokie lokaty.
W.S. Życzę więc spokojnych przygotowań do olimpiady i dziękuję za rozmowę.
Wojciech Szatkowski
Muzeum Tatrzańskie