I Strona główna I Wiadomości I Kultura I Sport I Pogoda I Turystyka I Narty I Kościół I

I Radio Alex I Głos Ameryki I Z peryskopu... I DH Zakopane I Telefony I Apteki I

Reklama I Ogłoszenia I Muzyka I Video I Archiwum I O Watrze I Leader +
Wspomnienie o Janie Bachledzie–Curusiu

Wspomnienie Andrzeja Bachledy Curusia...

(09.02.2009) Wojciech Szatkowski: "W sobotę 7 lutego 2009 r. zmarł Jan Bachleda-Curuś, znany zakopiański narciarz, alpejczyk, olimpijczyk (1976 – Innsbruck). W środę Zakopane pożegna młodszego z braci Bachledów na Nowym Cmentarzu w Zakopanem, a ja chciałem pożegnać Go tekstem wspominającym jego karierę sportową i to przede wszystkim, jakim był człowiekiem...
Patrząc na osiągnięcia sportowe rodziny Bachledów najczęściej wspominamy Andrzeja Bachledę „Ałusia”. Tymczasem jego brat, pozostający nieco w cieniu Andrzeja, Jan Bachleda-Curuś, osiągnął także świetne wyniki na alpejskich trasach: raz był 4. w Pucharze Świata (1975 – Garmisch-Partenkirchen), wielokrotnie mieścił się do czołowej „10” najlepszych alpejczyków, zdobywał tytuły akademickiego mistrza świata i medale na Spartakiadach Armii Zaprzyjaźnionych. 19. razy stawał na najwyższym podium Mistrzostw Polski. Brawurowo jeździł na nartach, ale i samochodem (rekord trasy do Łysej Polany) i motocyklem. Oto historia drugiego wielkiego formatem narciarza z duetu Bachledów, którzy przebojowo, w zaiste góralskim stylu, weszli do czołówki narciarzy świata lat 70.

Początkowo bardziej od nart interesował go motocykl i przyjemne uczucie szybkości. Potem jednak, zachęcony sukcesami brata, skłonił się w stronę nart. Po latach wspominał „gdyby nie Andrzej nie osiągnąłbym w narciarstwie wiele. Atmosferę sprzyjającą narciarstwu w domu tworzył ojciec, a także matka, ale to Andrzej wprowadził mnie do świata sportu. Ufałem mu bezgranicznie w każdej sprawie i dobrze na tym wyszedłem, choć wiele było takich chwil, kiedy się przeciw niemu buntowałem. Zwłaszcza wówczas, gdy nasze wyniki były zbliżone. Gdy osiągaliśmy podobne rezultaty, a on zawsze miał jakieś uwagi, mówił o błędach, jakie jeszcze popełniałem. Były to z pewnością uwagi słuszne! Obserwowałem wielu mistrzów narciarskich i zrozumiałem dobrze, jak cenią sobie taką pomoc”. Jan Bachleda-Curuś osiągnął na nartach wiele, można powiedzieć, że w pewnym okresie na stałe zadomowił się w pierwszej dziesiątce najlepszych alpejczyków świata. Nie lubił udzielać wywiadów. Skromność? Na pewno tak, ale historia jego kariery obfituje w wyniki dzięki którym „drugi z narciarskiego duetu” Bachledów zasługuje z pewnością by przypomnieć jego związki z nartami. Zresztą trudno mówić, że był „drugi”, gdyż w pewnym okresie potrafił nieźle „dokosić” swemu bratu. Jan Bachleda-Curuś urodził się 19 kwietnia 1951 r. w Zakopanem. Zaczął jeździć później niż starszy brat Andrzej, bo jak wspomina Andrzej Bachleda-Curuś senior „mieliśmy mniej czasu na zajęcie się młodszym synem”. Jan Bachleda ma góralski charakter, widać to także na nartach, jeździł bardzo dynamicznie, ostro, czasami „wylatywał” z trasy, ale poszedł w ślady brata. Pierwszy cel jaki sobie postawił na nartach był niezwykle ambitny- tym celem było

Dogonienie Jędrka...

Andrzej Bachleda Curuś senior, ojciec Andrzeja i Jana wspomina początki kariery sportowej swojego młodszego syna: Jasiek zaczął od motorów, jeździł na nich szalenie bojowo i odważnie. Na przykład podjeżdżał pod próg Średniej Krokwi na motorze. Uważam, że to mu bardzo pomogło w przejściu do nart i wyczynu narciarskiego. Motocykl wyrabia bowiem odwagę. Potem Jasiek poszedł do SN PTT, tak jak my, chcieliśmy w ten sposób nawiązać do rodzinnej tradycji. To prawda, zarówno matka - Maria z domu Wawrytko, jak i ojciec Jana Andrzej Bachleda- należeli do klubu SN PTT i byli narciarskimi mistrzami Polski. Andrzej Bachleda senior wspomina: wychowywałem Jędrka i Jaśka po swojemu. Obaj chłopcy wyrośli w atmosferze pracy, góralskiego „zwyku”, ocierali się w domu o religię, muzykę, pracę fizyczną i sztukę - to wszystko ich kształtowało. No i oczywiście narty - taka atmosfera jest bardzo ważna. Jan Bachleda starał się dorównać bratu i wcale nie było mu łatwo, gdyż Andrzej Bachleda po udanym występie w Grenoble (1968) należał do dziesiątki najlepszych alpejczyków świata. Ale chęć dorównania bratu była w Jaśku bardzo silna.. i już jako 17. letni junior startował w końcu lat 60. w mistrzostwach Polski i walczył o złoto z Bronisławem Trzebunią, Piotrem Lipowskim, Orlewiczem i oczywiście ze swoim bratem. Był wicemistrzem Polski w zjeździe za „Piratem”, Jerzym Woyną-Orlewiczem. W Memoriale im. Br. Czecha i Heleny Marusarzówny w międzynarodowej obsadzie był 6. w slalomie, 5. w dwuboju i 9. w slalomie gigancie. Już wtedy został zauważony przez Andrzeja Gąsienicę-Roja - trenera polskich alpejczyków, który tak się wyraził o jego stylu jazdy „Jasiek dobrze jeździ, jest mocny i dynamiczny”. Po udanym dla Jana sezonie pisano w prasie sportowej „liczy się już nie tylko „Ałuś”.

Jak dwaj Bachledowie pokonali Armię Czerwoną...

Było to podczas Spartakiady Armii Zaprzyjaźnionych w Zakopanem w roku 1971. Narciarze-żołnierze ZSRR święcili coraz to większe sukcesy, aż tu nagle na ich drodze stanęła dwójka pośpiesznie skoszarowanych górali z rodziny Bachledów: Andrzej i Jan. Na tych zawodach, w konkurencjach alpejskich Bachledowie zdobyli wszystkie złote i srebrne medale. Dzięki ich wynikom, oraz znakomitej postawie biathlonistów, w ogólnej punktacji Polska wyprzedziła ZSRR, ku wielkiej uciesze publiczności i polskich generałów. Bracia Bachledowie otrzymali za swoje zwycięstwo piękny puchar, ufundowany przez ministra spraw wewnętrznych Rumunii. Był to chyba jedyny w historii przypadek, kiedy dwaj górale pokonali Armię Czerwoną...

Narciarski duet braci Bachledów...

Gdyby narciarstwo światowe porównać do mknącego z prędkością ponad 100 km/h ekspresu „Wienerwalzer” to w latach siedemdziesiątych mieliśmy na stałe zarezerwowane dwa miejsca w przedziale pierwszej klasy dla najlepszych alpejczyków świata. Miejsca te zajmowali bracia Andrzej i Jan Bachleda. W olimpijskim roku 1972 Jan i Andrzej są w doskonałej formie. Tysiące przejechanych przed zawodami tyczek sprawiają, że dwaj Polacy zaskakują na najważniejszych zawodach Pucharu Świata wysoką formą. Styczeń 1972 r., Haus im Ennstal, niedaleko Schladming. Na górze Hauser Kaibling trasa do biegu zjazdowego o długości 2650 m i aż 670 metrów różnicy wysokości. Na starcie zawodów pojawiło się 74 rywali z 9 krajów, w tym czołówki alpejczyków Austrii i Szwajcarii. Były to zawody jubileuszowe „Krummholzrennen” w których nagrodami były wyjątkowo piękne i duże puchary. Jan Bachleda jedzie na całego i z czasem 1 min. 39.33 zajmuje pierwsze miejsce! W niedzielnym slalomie specjalnym jest 2. za Norbertem Wenderem z Austrii.  W Mayrhofen w Austrii, gdzie startuje znakomity Hiszpan Ochoa, Jan Bachleda wygrał slalom specjalny. W Borowcu jest drugi za Papangełowem – a więc dogonił Jędrka!. Andrzej Bachleda tak podsumował ten sezon swojego brata „trudno mu się było zdecydować: motory czy narty? Na szczęście wybrał narty. Jasiek jeździ bardzo żywiołowo, znakomity jest finisz Janka w tym sezonie. Nie poznałem brata - Jasiek startował z dalekimi numerami,  a zajmował wysokie lokaty”. Na pytanie czy nie boi się, że brat go prześcignie, „Ałuś” odpowiedział : „takie jest prawo życia”.
Mimo wyników Jan Bachleda nie znalazł się obok brata Andrzeja w reprezentacji Polski do Sapporo (1972). „Ktoś” zdecydował, że młodszy z Bachledów nie pojedzie, a Jasiek daleki był od tego, by błagać „dygnitarzy” polskiego narciarstwa o paszport do Japonii, to nie odpowiadało jego naturze...Zamiast niego  pojechał ktoś z działaczy... W gazetach pisano „Jan Bachleda będzie oglądał Zimowe Igrzyska w Sapporo, ale... w telewizorze”. „Jaśka skrzywdzono- mówi pani Maria Bachleda-Curuś- gdyby pojechał  do Sapporo to miał szanse na punktowane miejsce. Jeździł wtedy bardzo dynamicznie”. Andrzej Bachleda „Ałuś” wspomina: Do Sapporo pojechałem świetnie przygotowany, ale nie w najlepszym nastroju. Wprawdzie był ze mną trener Andrzej Roj, lecz brakowało mi jakiegoś kolegi zawodnika. Mój młodszy brat Janek miał świetne wyniki i byłem pewien, że zostanie on wysłany na Olimpiadę. Niestety wbrew zdrowemu rozsądkowi, pozostawiono go w domu. To był dla mnie duży cios (L. Fischer, J. Kapeniak, M. Matzenauer, Kronika śnieżnych trasa, Warszawa 1977, s. 148). Jasiek „zawziął” się nas tych, którzy nie wysłali go do Sapporo, zacisnął zęby i efektem jego pracy były coraz lepsze wyniki. Wygrał wielkie zawody „Krumholzrennen” w Haus. Jeździł mniej nerwowo, spokojniej, za to przebojowo z prawdziwie „Janosikową naturą” i rzadziej wypadał z trasy. Jeśli chodzi o charakter to Jan  jest inny niż Andrzej, bardziej podobny do Ojca, ostry i bez przysłowiowego owijania w bawełnę wypowiadający swoje poglądy. Taki jest w życiu i na narciarskim stoku. Andrzej, podobny do matki, jest spokojniejszy, ale konsekwentny i uparcie dąży do wyznaczonego w swym życiu celu. Dwóch braci – dwa różne charaktery, ale jedna wielka pasja, którą ich łączy – to narty. Oddali im większość swego życia... W 1972 r. dwóch Polaków: Jan Bachleda i Roman Dereziński, reprezentowało barwy Polski na Zimowej Uniwersjadzie FISU w Lake Placid. Jan Bachleda zdobył tytuł akademickiego mistrza świata w slalomie gigancie, a Roman Dereziński w slalomie specjalnym, a więc dwóch zawodników i dwa złote medale. Na Uniwersjadzie w Szpindlerowym Młynie (1978) był drugi w slalomie.

Narciarz z Janosikową naturą

            Na Pucharze Tyrolu, w Westendorfie, bracia Bachledowie w pierwszej piątce: Andrzej 1., a Jan 4. Na mistrzostwach Polski byli już bezkonkurencyjni, w slalomie uzyskali jednakowy czas. Po tych sukcesach Andrzej powiedział: „po dobrych wynikach jakie uzyskaliśmy kilka dni temu w Westendorfie, postanowiliśmy z bratem., że skoro jesteśmy w formie, to tu w Kitzbühel, spróbujemy powalczyć o punkty do Pucharu Świata – pojedziemy na całego!”. I pojechali... 29 stycznia 1973  na słynnych „Hahnenkammrennen” w Kitzbühel - Andrzej jest 3, Jan 7. W prasie ukazały się artykuły z pięknym tytułem „Andrzej i Jan Bachledowie równają deski ze słynnym duetem braci Thoenich”. Rok 1973 to start na zawodach na Górze św. Anny w Quebecku, wygrał Thoeni, 5. jest Jan Bachleda, a Andrzej 9. W Ga-Pa wygrywa „Pierrino” – Pierro Gros, 2. Thoeni, 4. jest Jan Bachleda, który łamie dominację Włochów. W 1974 r. Jan Bachleda wszedł głęboko do czołówki świata i na zawodach w slalomie równoległym w Val Gardenie „wykosił” Hintersera i spotkał się ze Stenmarkiem. Na jednej z bramek Stenmark wypadł, ale sędziowie zarządzili jeszcze jeden przejazd i tym razem wypadł  Polak. Ale slalom i tak przed Stenmarkiem wygrał Thoeni. W Pucharze Świata w 1974 w slalomie Jan Bachleda uplasował się na 9. miejscu. Startował równolegle w zawodach w Pucharze Świata i w Pucharze Europy. W 1975 r. jest 4. w Garmisch-Partenkirchen w PŚ, jest też 2. za Stenmarkiem w parallel-slalom w St. Johann w Austrii. Za „wielką wodą”, w Kanadzie Jan Bachleda zajął 7. miejsce w Pucharze Świata rozegranym w Sun Valley w slalomie. Takich sukcesów było o wiele więcej, wymieniam tylko ważniejsze, a ich efektem jest kilkadziesiąt pięknych pucharów zgromadzonych w rodzinnym domu Bachledów. Wśród nich puchar-nagroda, ufundowany przez premiera Józefa Cyrankiewicza za trzykrotne zwycięstwo w Pucharze PKL. Jan Bachleda-Curuś zwyciężył w pucharze PKL trzy razy pod rząd i otrzymał ten puchar, a miał silnych konkurentów, przede wszystkim Macieja Gąsienicę-Ciaptaka i innych kadrowiczów.

Mistrzostwa świata w St. Moritz i cesarzowa Iranu

            Warto przypomnieć także humorystyczne historie związane z karierą zawodniczą braci Bachledów, a było ich wiele. To było na mistrzostwach świata w St. Moritz, wspomina Andrzej Bachleda.: „Jano przy kilkunastoosobowej kolejce dolnej stacji wyciągu orczykowego niepostrzeżenie odpiął Romkowi tyły wiązań. W tym momencie przed Romkiem stała cesarzowa Iranu, a za nią dwa goryle (ochrona). Kiedy z oczami na wierzchu śledził jej sylwetkę, został mocno pchnięty w plecy. Oczywiście przez Jana. Biedny Romek wyleciał z nart jak z katapulty, w locie minął goryli, otarł się o cesarzową i obok niej wylądował. – I am sory, excuse moi – bąkał pod nosem tamując złość i śmiech. Goryle złowrogo łypiąc oczami zacieśnili krąg. Romek zapiął narty, cesarzowa wsiadła na orczyk i w chwili, kiedy goryle przygotowywali się do złapania następnego, uprzedzili ich Jano z Romkiem. I oni to stanowili plecy Cesarstwa. Zamieszanie i wściekłość zapanowały na kolejnym orczyku (na nim jechali goryle). Gdyby mogli, śnieg by zeżarli, by wyprzedzić naszą dwójkę. Na górze dopiero rozpoczęło się dobre kino, kiedy goryle zmuszeni byli pędzić za wcale dobrze jeżdżącą cesarzowa. Chyba za karę zesłano ich na śnieg i trasy”. (A. Bachleda, Taki szary śnieg).

Innsbruck (1976) - najlepszy z Polaków...

            Jan Bachleda-Curuś reprezentował barwy Polski na Zimowych Igrzyskach w Innsbrucku (1976) na trasie Axamer Lizum do slalomu specjalnego. Startuje czołówka alpejczyków świata: Piero Gros i Gustavo Thoeni z Włoch, Ingemar Stenmark, Willy Frommelt (Lichtenstein), Niemcy Christian Neureuther i Wolfgang Junginger, Polacy Jan Bachleda i Roman Dereziński. Wielką niespodziankę sprawił Willy Frommelt, który po porywającym przejeździe z czasem 59.98 sek. zajął w pierwszym przejeździe pierwsze  miejsce, drugi był Thoeni, nieoczekiwanie słabo pojechał Stenmark - był 9. Jan Bachleda z czasem 1.03.76 zajmował po pierwszym przejeździe 20 pozycję. Warunki do drugiego przejazdu pogorszyły się, padał śnieg, a na trasie przejazdu tworzyły się bandy i nierówności. O trudności warunków niech świadczy fakt, że z trasy „wyleciało” aż 50 procent spośród 97 zawodników. W drugim przejeździe z trasy wypadł dynamicznie jadący Stenmark, który chciał nadrobić straty.. Bachleda jechał jako 20. Wiedział, że jeżeli chce osiągnąć dobry wynik musi „pójść na całego”. Nie może kalkulować, przeliczać, tylko pojechać powyżej swoich normalnych możliwości. I nie zawiódł... pojechał bardzo płynnie i z czasem 1.05 .05. zajął szóste miejsce w drugim przejeździe i 11. po dwóch przejazdach. Drugi z Polaków, Roman Dereziński, był 21. Trzeba podkreślić, że Jan Bachleda startował po kontuzji nogi, która z pewnością nie była w pełni sprawna. Dlatego zebrał szereg gratulacji od zawodników i działaczy. Jego wynik był najlepszym uzyskanym przez Polaka na Zimowych Igrzyskach w Innsbrucku.

„Voksem” do Europy...

            Warto przypomnieć jak bracia Bachledowie ruszali „Voksem” (czyt. swoim Volkswagenem) na podbój narciarskich tras alpejskich - mając kilka tysięcy kilometrów do przejechania. Za kierownicą Jan. Andrzej Bachleda wspomina: „Pędzimy. Z czarnodunajeckiej drogi oglądamy pod słońce Tatry. Przez Chyżne i szlaban graniczny tym razem przejeżdżamy jak pany. Dla szpanu zostawiamy trochę gumy na asfalcie i jesteśmy na Słowacji. Trochę gorąco, głośno od dziurawej rury wydechowej. Droga się dłuży, bo znamy ją prawie tak dobrze, jak tę do Krakowa. Za Żyliną zatrzymuje nas policja.

– Rozumete po czesky?

Prowadzący samochód Jano kiwa potakująco głową.

– Tak budete platit pokutu!

Spostrzegamy ustawione urządzenie radarowe i nawet nie pytamy, za co. Pokuta w koronach, lecz skąd je wziąć. Nie mamy nawet jednego halerza. Prosimy o darowanie kary. Udaje się.  Macha ręką tak, jakby się chciał opędzić od naszego chrabąszcza. Chętnie mu w tym pomagamy. Słońce coraz bardziej przypieka, trawa soczystozielona i Trnawa. Kolejny milicjant przy tłumie kibiców chce ukarać nas za nieprzestrzeganie niewidocznych znaków. I tym razem uciekamy przed pokutą. Jednakże ostatnie czterdzieści kilometrów dzielące od austriackiej granicy przejeżdżamy w tempie piechura. Tu czeski żołnierz wprawnym ruchem odsuwa parotonową barierę. Przeglądanie paszportów, kolejne kilka ton w bok i kierunek Wiedeń”. Jadą przez Zell am See, Worgl (objazd, bo nie mają wizy wjazdowej do Niemiec) do Innsbrucka, który zostawiają z prawej strony, Arlberg, potem przejście graniczne i Szwajcaria. Rankiem okazuje się jednak że cały silnik jest zabryzgany olejem - silnik jest uszkodzony i z duszą na ramieniu przejeżdżają ostatnie 400 kilometrów. Potem starty, porozbijane do krwi łokcie i kolana i znowu powrót do kraju „Voksem”, któremu w międzyczasie odpada rura wydechowa. Tak, z pewnością narciarstwo alpejskie nie było lekkim kawałkiem chleba. Sukcesem Jana Bachledy było także 2. miejsce w slalomie w Pucharze Europy (1978). W 1978 r. w Sun Valley był 28. w Pucharze Świata, 7. w slalomie, a startowali najlepsi: Stenmark, Ochoa, Gros, Thoeni i Hinterseer. Po zakończeniu kariery nie zerwał z nartami i między innymi świetnie przygotował w 1989 r. trasę na Nosalu do Memoriału im. Bronisława Czecha i Heleny Marusarzówny, za co otrzymał gratulacje. Dalej zajmował się narciarstwem, ale już jako hobby, jeździł na zawody, prowadził w Zakopanem sklep sportowy. Chciał, aby narciarstwo wyczynowe wróciło w Tatry i by Zakopane było stacją narciarską z prawdziwego zdarzenia a nie „narciarską pipidówką”. Stąd plan braci Bachledów dotyczący zagospodarowania rejonu Kasprowego Wierchu dla narciarstwa. Plany, które na razie spełzły na niczym. Ale kto wie?

W sobotę 8 lutego br. dotarła do mnie jakże smutna wiadomość o śmierci Jana Bachledy-Curusia. Odszedł kolejny z polskich mistrzów nart z jakże zasłużonej dla polskiego sportu rodziny. Człowiek, który ponad 16 lat swojego życia poświęcił na narciarski wyczyn. Nawet Tatry zdaje się posmutniały i pożegnały Go wyciem wiatru halnego, były jakby sine, bo jak mówią słowa piosenki: „kiedy prawdziwy góral umiera, to Góry z płaczu sine, pochylają się nad nim jak nad swoim synem”. Góry tak właśnie pożegnały Jana, świetnego sportowca i wartościowego człowieka, zakopiańczyka z krwi i kości, mistrza nart: muzyką wiatru halnego i lekko sinawą barwą szczytów, lekko skrytych we mgle. Niech Mu śniegi lekkie będą... a ja kłaniam się śp. Janowi Bachledzie aż do samej ziemi, za wzruszenia, sukcesy, którym nam wszystkim dostarczył. Żegnaj Janku...

Wyniki sportowe Jana Bachledy-Curusia: narciarz-alpejczyk, klub SN PTT Zakopane. Olimpijczyk (1976- Innsbruck- 11. miejsce w slalomie specjalnym), uczestnik mistrzostw świata: 1970 -  47. w zjeździe, 42 w slalomie gigancie, 1978 -  30. w slalomie gigancie. 19. krotny mistrz Polski w konkurencjach alpejskich: w zjeździe (1971, 1973, 1974, 1976, 1978, 1979), slalomie (1969, 1971, 1973, 1974, 1977), slalomie gigancie (1970, 1973, 1974, 1978) i kombinacji alpejskiej ( 1970, 1973, 1974, 1977), akademicki mistrz świata w slalomie gigancie z Lake Placid (USA), srebrny medalista Pucharu Europy w slalomie w 1978. Wielokrotny medalista konkurencji alpejskich Spartakiad Armii Zaprzyjaźnionych. Brat alpejczyka Andrzeja Bachledy (dane z W. Zieleśkiewicz, Encyklopedia sportu)."

 

I Strona główna I Wiadomości I Kultura I Sport I Pogoda I Turystyka I Narty I Kościół I

I Radio Alex I Głos Ameryki I Z peryskopu... I DH Zakopane I Telefony I Apteki I

I Reklama I Ogłoszenia I Muzyka I Video I Galeria I Archiwum I O Watrze I