I Strona główna I Wiadomości I Kultura I Sport I Pogoda I Turystyka I Narty I Kościół I

I Radio Alex I Głos Ameryki I Z peryskopu... I DH Zakopane I Telefony I Apteki I

I Reklama I Ogłoszenia I Muzyka I Video I Galeria I Archiwum I O Watrze I
 
 
Echa spod Giewontu

MIESIĘCZNIK  PARAFII  NAJŚWIĘTSZEJ  RODZINY  W  ZAKOPANE

* LISTOPAD 2001 *

W numerze:

Rozmowa z Ojcem profesorem Maciejem Ziębą, Dyr. Instytutu Trzeciego Tysiąclecia.

Na wielkiej drodze

Czy Bóg był obecny?

Zagadnienia życia duchowego 

Dzień Wszystkich Świętych

TOLERANCJA

JOANNA D'ARC

Kim była święta Cecylia?

„Pomocna dłoń”

CZY IZA MA OJCA I MATKĘ?

Dla uczczenia Roku Prymasa Tysiąclecia

Archiwum: Echa spod Giewontu wrzesień 2001, październik 2001

***

Z Ojcem profesorem Maciejem Ziębą, Dyrektorem Instytutu Trzeciego Tysiąclecia. Rozmawia Ks. Jan Przybocki

Ks. Jan Przybocki: Jest Ojciec gościem Ogólnopolskiego Zjazdu Prezesów Klubu Inteligencji Katolickiej. Jakie zadania Kluby Inteligencji Katolickiej mają do spełnienia w wolnym polskim społeczeństwie u progu trzeciego tysiąclecia?

O. Maciej Zięba: To, co mówiłem podczas tego Zjazdu, staram się wpleść w program papieski, teraz specjalnie zarysowany dla Polski i całego Kościoła. W pewien sposób nasze Kluby są miejscem takiej refleksji, która ma pobudzić do czynu, ale wszelkie zadanie chrześcijańskie musi zacząć się od modlitwy i z całą mocą przypominam, że w epoce efektywności, skuteczności, szybkości  - musimy się też umieć zatrzymać. Szybkie działanie tylko pozornie przynosi szybsze efekty, a tak naprawdę ono nas dehumanizuje, spłyca, nerwicuje. Płacimy za pośpiech zbyt wysoką cenę, więc trzeba przywrócić ludzki wymiar czynom, to znaczy zadbać, żeby one wypływały z kontemplacji. To jest pierwsza rzecz, o której mówi Papież. Potem – mówi - przejdźmy do konkretów, żeby nasza wiara nie była tylko wiarą teoretyczną. Myślę, że świetną akcją, ale prowadzoną bez większego rozmachu,  była rozpoczęta w Dniu Papieskim akcja zbierania pieniędzy na stypendia dla uczniów z najuboższych rodzin. Takich obszarów i miejsc konkretnego działania - zwłaszcza w budowania kultury, edukacji, mediów, łączności z ludźmi, którzy są w trudnej sytuacji – jest dużo. Trzeba szukać możliwości dotarcia do nich. Jest to ogromna perspektywa potrzeb, w które musimy wejść jako chrześcijanie, jako Kościół. Kluby Inteligencji Katolickiej są bardzo potrzebne, jako miejsce refleksji, bo refleksja pobudza do czynu, pomaga nazywać problemy, pomaga tworzyć programy. Papież mówi bardzo mocno o ekumenizmie. I właśnie: Kluby są takim miejscem, gdzie można dyskutować i zgłębiać ten problem, który jest pierwszoplanowym problemem Kościoła, ponieważ można być przez całe życie katolikiem w Polsce i nie mieć kontaktu z osobami, które są chrześcijanami, ale nie są katolikami. Kluby muszą być takim miejscem, gdzie ten aspekt ekumeniczny będzie również bardzo ważny, gdzie można spotkać naszych braci i siostry z innych Kościołów, z innych wspólnot, gdzie możemy debatować nad różnymi i bardzo ważnymi teologicznymi niuansami. Kluby Inteligencji Katolickiej mają ogromne zasługi w tym dialogu ekumenicznym. Można by długo mówić o  pracach Klubu, ale podkreślić trzeba, że jest to miejsce dialogu, miejsce tworzenia kultury chrześcijańskiej. To jest myślę wielkie zadanie.

Ks. Jan Przybocki.- Ojcze Profesorze, za dokumentem Jana Pawła II „Wypłyń na głębię” zwrócił Ojciec uwagę na konieczność dawania świadectwa wiary w codziennym życiu.  W jakich obszarach  pracy duszpasterskiej tego świadectwa potrzeba w sposób szczególny, zwłaszcza w pracy duszpasterskiej z młodzieżą?

Ojciec Maciej Zięba- Młodzież chyba jest  dzisiaj już szczególnie wyczulona na wszelkie próby koniukturalnego jej pozyskiwania.  W dodatku nie ma dzisiaj zbyt wielu fachowców, którzy potrafią na płaszczyźnie  psychologii, czy  podświadomości oraz różnego typu badań umieć uwieść, umieć się sprzedać, umieć wciągnąć i sprawić, że jednak ktoś kupił ich produkt, prawda? Więc chodzi o to, żebyśmy byli inni, żebyśmy nie byli koniunkturalni.

Tym co u Papieża pociąga młodzież jest właśnie to, że Papież właśnie mówi o  rzeczach trudnych, wymagających wysiłku także językiem trudnym a nie schlebiającym, plastycznie dopasowanym do mentalności młodzieży i przez to jest autentyczny. Ale to nie jest koniunkturalne. Chce im po prostu mówić o miłości. Myślę, że to jest właśnie najwspanialsze, ponieważ wszyscy ci młodzi ludzie, z jakiej by nie przychodzili kultury, są spragnieni miłości. Chcą, żeby im ktoś pomógł uczyć się w szkole miłości, bo miłość to jest postawa, której trzeba uczyć. Miłość to nie jest tylko przyjemne doznanie, czy chwilowe sentymenty, chwilowe zauroczenia, chwilowe poczucie przyjemności i satysfakcji. Wszystkie te doznania szybko przemijają. Miłość  to jest budowanie swojego życia. Prawdziwa miłość przetrwa kryzysy, trudności. Ktoś może mówić o miłości. Ja bym powiedział, że czyni się to w różny sposób w kulturze masowej, w kulturze mediów, czyli w kulturze ery komputerów. Umieć sugestywnie, przekonująco, prawdziwie mówić ludziom o miłości i pokazywać im jak można ją rozwijać, jak każdy z nas jest wart miłości, jak każdy z nas - chociaż może czasami mniej, a czasami bardziej, ale może kochać i wobec tego zawsze może rozwijać się w miłości -  to jest podstawowe zadanie by o tym mówić, to głosić, a przede wszystkim o tym świadczyć. Ględzić o miłości  i kusić nią - może każdy. Człowiek, który żyje miłością, który sam buduje wielkie przyjaźnie z Panem Bogiem i z innymi ludźmi rozwija się i  w tym wzrasta, więc może  być świadkiem miłości. Papież tego zwrotu „świadek miłości” używa w swoim dokumencie o nowym tysiącleciu, i nakazuje nam być świadkami miłości.

Ks. Jan Przybocki-  Jesteśmy co dopiero po wyborach do parlamentu. Wczoraj rozpoczął pracę  nowy rząd i sejm. Jak Ojciec sądzi, dlaczego nasze społeczeństwo - w większości katolickie - zachowało się w czasie wyborów, tak jak się zachowało. Chodzi mi przede wszystkim o bardzo mały procent udziału społeczeństwa w tych wyborach.

Ojciec Maciej Zięba- To jest problem nie tylko społeczeństwa, ale zwłaszcza  problem kasy politycznej. Widziałem gdzieś rysunek, chyba pana Krauzego w „Rzeczpospolitej”, przedstawiający ludzika, który mówi: „Wybory wprawdzie demokratyczne, ale nie ma na kogo głosować”. Wiele osób uznało, że nie ma na listach takich kandydatów których można by traktować za swoich reprezentantów, więc po dwunastu latach wola zostać w domu. Różne ugrupowania mówią  dużo pustych słów i składają dużo obietnic, ale wiadomo,  że niewiele z tego się spełni. To jest smutny objaw, naszego politycznego życia. Dawniej statystyki mowił o frekwencji 99%.  Ludzie, nauczyli się, że jest to czymś nieautentycznym, to teraz nie idą głosować. Po co. I tak to teraz nic nie zmieni w polityce. A to jest nasz obowiązek- budowanie Rzeczpospolitej również przez udział w wyborach. Więc po pierwsze, ważna jest  frekwencja, a po drugie musi klasa polityczna pokazać jakieś wyraziste programy, coś twórczego, coś dobrego, co przekona społeczeństwo, a tego właśnie u nas brakuje. Koniunkturalne apele polityków, mające na celu poprawienie sondaży, nie są pociągające, ani twórcze, bo nie są autentyczne.

Ks. Jan Przybocki: Wrócę jeszcze do wyborów, bo od pewnego czasu  bardzo mnie ten problem nurtuje. Ostatnia kampania i wybory pokazały, ze brakuje elit katolickich, które na gruncie katolickiej nauki społecznej  byłyby gotowe podjąć się skutecznej służby społeczeństwu. Co roku przecież uczelnie katolickie opuszcza kilka tysięcy dobrze wykształconych ludzi. Gdzie są ci ludzie, co się z nimi dzieje , dlaczego tak jest?

Ojciec Maciej Zięba: Żeby odpowiedzieć na to pytanie, trzeba by zrobić jakieś badania socjologiczne. Mówimy ciągle o tysiącach ,ale przecież trzeba by powiedzieć o milionach katolików w naszym  społeczeństwie. Samo ukończenie jakiejś uczelni nie daje jeszcze żadnej gwarancji, że człowiek będzie zawsze mądry. Jesteśmy społeczeństwem uczącym się i to jest jeden wymiar problemu, a drugi – na który słusznie ksiądz zwrócił uwagę – to sprawa, aby ci ludzie byli obecni w życiu polityczno społecznym. Myślę, że minione wieki wykształciły postawę Polaka - katolika, dla którego obrona polskości i obrona wiary były najważniejsze. Tak właśnie było w czasie zaborów, w okresie rasizmu i poniekąd w okresie komunizmu, kiedy trzeba było obronić tożsamość narodową przed internacjonalizacją czy sowietyzacją i obronić wiarę przed reżimem – najpierw hitlerowskim, potem komunistycznym, a wcześniej przed polityką zaborców, którzy też tępili religię. Trudne czasy uczyły postaw niezłomności, bezkompromisowości, twardości. Często trzeba było wtedy płacić wysoką cenę za wiarę, za jej świadectwo. Ograniczenia ekskluzywizmu i bezkompromisowość dzisiaj są mniej potrzebne. Nam trzeba świadczyć postawą katolika na forum publicznym, by tworzyć prawdziwą  kulturę w wolnym kraju, być aktywnymi w sferze gospodarki.

Nie mamy doświadczenia, bo wolnością cieszymy się dopiero 12 lat. Myślę, że jest to ogromne zadanie i wyzwanie dla nas wszystkich, aby w sposób twórczy, aktywny budować niepodległą Rzeczpospolitą,

Ks. Jan Przybocki: A czy to nie jest także zadanie dla duszpasterstwa akademickiego na katolickich uczelniach?

Ojciec Maciej Zięba: Oczywiście – i to w ogromnej merze, ale też się dopiero  przestawiamy na tę pracę. Księża nie widzieli tego problemu. Pewne rzeczy pokazywał nam  Ojciec Św. Wiele  razy wskazywał ważne problemy.  Jednak w codziennym życiu Kościoła, duszpasterstwa, głoszenia tych prawd,  powoli osiągamy sukcesy. Czeka nas jeszcze dużo pracy.

Ks. Jan Przybocki: Jeszcze ważne pytanie.  Rozumiem, że potrzebny jest  czas.

Kilkakrotnie jednak uczestniczyłem we Mszy Św. dla młodzieży o godzinie 19.00 w niedzielę u Dominikanów. Na czym polega fenomen pracy duszpasterskiej o.o. Dominikanów w Krakowie, że ściąga do nich tak wiele młodzieży, a  w wielu  sąsiednich kościołach jest pusto?

Ojciec Maciej Zięba: Mogę tylko powiedzieć, że możemy księdza  zaprosić na Mszę Św. w Szczecinie, Warszawie, Wrocławiu i gdziekolwiek jesteśmy. Nasze kościoły wszędzie wypełnione są młodzieżą. Jest to wielkie dla nas wyzwanie, wielka radość i ogromne zmęczenie, bo nas wcale nie jest więcej, a ludzi i to zwłaszcza młodych wciąż przybywa. Nie wiem, tak się dzieje. Dbamy  bardzo, żeby Liturgia była piękna. Msza Św. musi  być piękna. Liturgia ma być oddawaniem chwały Bogu, więc nie wystarczy tandetna piosenka.  Może to być stara, gregoriańska pieśń, bo  młodzież bardzo ją lubi. Czasami przyciągają ją nowoczesne kanony różnego typu, na przykład współczesna instrumentalna muzyka ale piękna. Dobra Liturgia to jest ważny argument. Myślę, że nasi duszpasterze bardzo też pilnują wartości homilii. Ona nie musi być długa, ale powiedziana plastycznym językiem

i trafiająca, do ludzi, dotycząca ich  życia. Trzeba się skupić na tym, jak ewangelię zastosować do współczesnego świata młodych. Myślę, że ważna też jest nasza duchowość, demokratyczna  od XIII wieku. Wszystkie urzędy wybierane mamy maksimum na dwie kadencje. Jesteśmy więc w stanie ciągłej „parlamentarnej kampanii wyborczej”. Z jednej strony jest to strasznie męczące i my sobie z tej demokracji żartujemy, że o.o. dominikanie mają już 800 lat kryzysu. Z drugiej strony zmusza nas ona do szczerego wypowiadania się. Demokracja jest bowiem ciągłym debatowaniem, rozmawianiem o tym,  dlaczego, w którym kierunku i  jak pracować. Myślę, że tę otwartość na rozmowę młodzież szczególnie docenia. Ona jest wpisana w naszą duchowość bardzo mocno. My młodzieży słuchamy, staramy się ją rozumieć, ale nie chcemy być jej kumplami. Młodzież potrzebuje autorytetów, ojców, wychowawców. Tego nie można jednak dostać ani sobie kupić. Na to trzeba sobie zasłużyć przez świadectwo, przez działanie. Wierzę, że duszpasterze młodego pokolenia posiadają dar inspirowania i potrafią wychowywać do dojrzałości i że dobrze wypełniają swoją rolę.

Ks. Jan Przybocki: Zwrócił Ojciec uwagę na potrzebę obrony wartości i godności osoby. Na czy m ona polega i jak człowiek powinien sam siebie bronić?

Ojciec Maciej Zięba: Trzeba bronić się przed różnego typu determinacjami, bronić swojej wolności, i nie ulegać temu, co mi wmawiają, że życie jest takie..., że muszę....itp. Nie! Jestem wolny. Bronić trzeba prawdy,  że jestem rozumny mimo że mój rozum czasami nieudolnie opisuje jakąś sytuację. Rozumność - to opieranie się modom. Nie musisz ulegać presji,  że wszyscy tak robią. Zawsze tak było! Muszę sobie uświadomić, czy ja chcę - czy ja muszę. Choć  99%  ludzi dało sobie wmówić, że tylko takie płatki śniadaniowe są dobre albo tylko taki proszek do prania z aktywatorami jest dobry, albo taka receptura życia jest najlepsza… to ja nie muszę tego uznać. Nie! Ja jestem wolny. Myślę, że taka jest właśnie codzienna obrona tego, że jestem OSOBĄ i dzięki temu mogę myśleć o tym, co jest dla mnie najważniejsze. Owszem, praca zawodowa, kompetencje, zaangażowanie jest bardzo ważne i muszę dbać o nie. Jestem jednak osobą duchowną. Za mnie umarł Chrystus i to ja jestem godzien miłości Bożej, chociaż wydaję się sobie samemu niegodny. Z wiary czerpię siłę, dzięki której uczę się kochać. I wtedy właśnie dostrzegam, że budowanie przyjaźni z ludźmi w moim domu z najbliższymi, a także w różnych innych miejscach - daje życiu radość i sens. Owszem, pieniądze są potrzebne do pełnego wymiaru życia. Trzeba jednak mieć świadomość, że same pieniądze nie dadzą  szczęścia nigdy i nikomu. Życie odbywa się na głębszym poziomie właśnie dlatego, że jestem przede wszystkim OSOBĄ a nie tylko człowiekiem, który przez kupowanie, sprzedawanie, pracowanie i wydawanie zarobionego grosza realizuje się w życiu.

Ks. Jan Przybocki: Bardzo dziękuję za rozmowę .

Rozmowa miała miejsce na antenie Radia Alex

Tekst nieautoryzowany

 

XXXI NIEDZIELA ZWYKŁA   4 listopad

 Mdr 11,22-12,2; Ps 145(144); 2 Tes 1,11-2,2; Łk 19,1—10

Pokutę proponuje Zacheusz, nie Chrystus. „Zbawienie stało się udziałem tego domu", ale pokutę sformułował sam penitent. l nie dotyczyła ona spraw ubocznych, ale trafiła w meritum najważ­niejszej. Zacheusz postanowił nie co innego, tylko rozdać swój majątek, zwrócić to, co przywłaszczył sobie haniebnie.

Ten ewangeliczny wzór spotkania pokutnego sugeruje, jak może wyglądać akt ustalania pokuty. Każdy z nas zna najlepiej swoje słabości, to, co szczególnie obciąża jego sumienie. Jesteśmy zatem zdolni dopomóc spowiednikowi w wyborze pokuty, pod­powiedzieć, jaki jej rodzaj byłby dla nas w danym momencie najbardziej użyteczny, jakie dzieło sprawiedliwości, pobożności, miłosierdzia jest pożądane na tym etapie naszej drogi. Jeśli potra­fimy wskazać, co ujawniło się jako najbardziej niewłaściwe w okresie naszego życia od ostatniej spowiedzi, co było charaktery­styczne w sensie negatywnym, to jednocześnie ujrzymy jasno, co przede wszystkim musimy teraz uczynić.

Zamiast więc narzekać, że pokuta wyznaczona nam przez spowiednika jest mało dostosowana, zbyt formalna, ciągle taka sama, może dobrze byłoby spróbować w dialogu bardziej rozsze­rzonym i otwartym zasugerować coś bardziej konkretnego, co wypływa z naszego serca. Będzie to znak wejścia na nową drogę, owoc nawrócenia człowieka, który zrozumiał swój grzech, stanął przed Bogiem miłującym, przeżył głęboko radość z otrzymanego przebaczenia i teraz wyraża swoje pragnienie powrotu do Ojca.

XXXII NIEDZIELA ZWYKŁA  11 listopad

2 Mch 7,1-2.9-14; Ps 17,1.5-6.8.15; 2 Tes 2,16--3,5; Ap 1,5-6; Łk 20,27-38

Bóg nie jest Bogiem umarłych, ale żywych. Wszyscy zatem żyją dla Niego także i po śmierci. Ich oczy zamykają się na ten świat i jednocześnie otwierają ku zmartwychwstaniu. Bo nie ma śmierci, która prowadziłaby do śmierci. Bóg jest Bogiem Abrahama, Izaaka, Jakuba... i Ojcem Jezusa, a On zmartwychwstał.

Czas porzucić naiwne wyobrażenia o niebie jako schronisku czy luksusowym pawilonie wakacyjnym, całkowicie odizolowa­nym, gdzie Bóg siedzi na tronie, mając wokół siebie wszystkich eks-chrześcijan, którzy się wycofali z interesów tu, na dole. Bóg nie przewodniczy „tam, na górze" zgromadzeniu kanonizowa­nych emerytów. Nie ma sensu oczekiwanie, że — wydawszy ostatnie tchnienie— nie będziemy mieli nic innego do roboty, jak tylko błyszczeć naszymi aureolami.

Umrzeć to znaczy wejść w lepsze warunki, bardziej dogodne do pracy nad rozszerzeniem Królestwa Bożego na ziemi. Umrzeć, to znaczy zostać uwolnionym od własnych ułomności i niezdol­ności, ale zarazem stać się w pełni aktywnym, żyjącym i w najwyż­szym stopniu gotowym do dalszego działania. Wraz z tymi, którzy są jeszcze „na dole", na ziemi.

XXXIII NIEDZIELA ZWYKŁA  18 listopad

Ml 3,19-20a; Ps 98,5-9; 2 Tes 3,7-12; Łk 21,28; Łk 21,5-19

Z tekstu Pisma Świętego wynika, że przyjściu Chrystusa będą towarzyszyć znaki: trzęsienia ziemi, głód, zaraza, straszne zjawiska i wielkie znaki na niebie, prześladowanie chrześcijan. Znaki nie wyznaczają daty końca, lecz zmuszają każde pokolenie do czujności. Czas ostateczny trwa stale, jest zawsze.

Cieszyć się trzeba z życia w młodości, „chodzić drogami serca i za tym, co oczy pociąga". Ale korzystać z darów Bożych roztrop­nie, z myślą o odpowiedzialności, gdyż ze wszystkiego „będzie cię sądził Bóg".

Dlatego nie należy zapominać o Stwórcy w dniach młodości, zanim nadejdzie jesień życia, a więc lata, w których nie będziesz „mieć upodobania". Wówczas to ubędzie sił w ramionach, które są „stróżami domu", i w nogach, które dotąd były jak „silni mężo­wie". Wówczas „odczuwać się nawet będzie lęk przed wyżyną" i „strach na drodze".

Zanim więc przyjdzie ten czas, w którym człowiek zdążać będzie do swego „wiecznego domu", aż w końcu „wróci się proch do ziemi, tak jak nią był, a duch powróci do Boga, który go dał", zanim to nastąpi — już dziś nie zapominaj, że istnieje Bóg, który kiedyś będzie twym sędzią.

Bez miłości do Boga i człowieka wszystko to „marność nad marnościami — powiada Kohelet — wszystko marność".

UROCZYSTOŚĆ CHRYSTUSA KRÓLA WSZECHŚWIATA  25 listopad

2 Sm 5,1-3; Ps 122,1-2.4-5; Kol 1,12-20; Mk 11,10; Łk 23,35-43

Słowo Chrystus jest niczym innym niż greckim tłumaczeniem słowa „Mesjasz": pomazaniec, król. Kiedy dzisiaj podnosimy wzrok, by spojrzeć na ukrzyżowanego Króla, uświadamiamy sobie jeszcze raz, że nie wolno panować bez służenia.

Mówi się, że żona pozostaje tak długo młoda, jak długo mąż ją kocha. A ona spostrzega, że starzeje się, od momentu, kiedy nie jest już dostatecznie miłowana.

Ten jest szefem, który kocha więcej, l dlatego w wielu rodzi­nach właśnie matka „króluje", ponieważ ona stała się „służebni­cą" wszystkich i w ten sposób upodobniła się najbardziej do Chrystusa, który jest pośród nas jako ten, który służy.

 

 Na wielkiej drodze

    Tym razem nie będzie mowy o faktach z dziejów Polski czy też naszego regionu. Przypomnę natomiast wydarzenie sprzed 1677 lat, ważne dla każdego chrześcijanina. Przypominanie tak odległych w czasie wydarzeń na progu trzeciego tysiąclecia chrześcijaństwa jest w pełni uzasadnione.

    Rok 324 i rok 325 od narodzenia Chrystusa, bo o nich będzie mowa, nie istniały w świadomości ówcześnie żyjących. Starożytni chrześcijanie w owym czasie mogli, co najwyżej wiedzieć, ile mniej więcej lat upłynęło od śmierci Zbawiciela. W antycznym pogańskim świecie obowiązywały inne miary czasu. W starożytnym Rzymie 5 liczono go - od założenia miasta. System 4 datowania według tzw. ery dionizyjskiej  przyjmował  się dopiero od VI wieku.

            W latach, o których mowa, Cesarstwo Rzymskie, obejmujące właściwie cały świat  cywilizacji  śródziemnomorskiej, miało już za sobą okres  rozkwitu i świetności. Wchodziło w fazą schyłkową. Rosło poczucie zagrożenia i niepewności jutra. Jedyną  jego większą siłę witalną stanowiło wówczas młode, potężniejące chrześcijaństwo. Przeżyło ono już swój heroiczno  - męczeński, czas kolejnych prześladowań.  W początkach IV wieku dobiegło końca  ostatnie, tzw. wielkie  prześladowanie. Sympatyk  chrześcijan, potem pierwszy cesarz chrześcijański - Konstantyn Wielki odniósł zwycięstwo nad uzurpatorem  Maksencjuszem  i zrównał prawnie religię chrześcijańską z innymi kultami w państwie, oświadczając równocześnie, że czci Boga chrześcijan. Ostateczny  kres  prześladowaniom  miała dopiero przynieść  wojna pomiędzy  Konstantynem - jako cesarzem Zachodu a władającym na Wschodzie  Licyniuszem. Rozegrała się w roku 324 decydującą bitwą w Azji mniejszej pod Chryzopolis. 

Trudno  jednak odpowiedzieć, czy była to pierwsza  wojna religijna, wojna chrześcijaństwa z pogaństwem?. Poganie i chrześcijanie  znajdowali się, bowiem  w szeregach obu stron walczących. Słabo  znany jest przebieg tego starcia. Zapewne było tam przede wszystkim to, co typowe  dla ówczesnych bitew, czyli: świst, łomot wyrzucanych i uderzających oszczepów, starcie zwartych szyków, kurzawa pod  nogami walczących, łoskot łamiących się włóczni, tarcz napierających na tarcze. Wrzawa walki.

Pozostawmy ten zasadniczy, tragiczny dylemat  jako przez tysiące lat po dziś dzień przez nikogo nie rozwiązany.   

            Licyniusz  zbiegł z placu boju a za nim jego wojska. Konstantyn jako cesarz  chrześcijański stawał się panem jedynym całego Cesarstwa. Było to niewątpliwie zbawienne dla chrześcijaństwa, ale  jedności w Kościele nie było. Mnożyły się i sekty. Najgroźniejsza stała się nowa doktryna błędnowiercza   prezbitera Ariusza.   Oto sytuacja, jaką zastał  na Wschodzie  Konstantyn.  Odczuwał ją boleśnie jako walkę wewnętrzną i rozbicie  niweczące jedność Kościoła Chrześcijańskiego.

    Ariusz w poglądach swych  podporządkował Chrystusa jako Syna  - Ojcu, co do istoty, a ponadto odmówił Mu boskości i przymiotów boskich.  Zaprzeczał, Jego wieczności i twierdził, że nie jest On „Bogiem z Boga” ,  wreszcie, że „Był czas, kiedy Go nie było... jest On z niebytu”.  Nauka ta, burząca fundamenty chrześcijaństwa, bo degradująca Chrystusa do roli herosa, ewentualnie tylko półboga, stanowiła w istocie  nawrót do pogańskiego wielobóstwa. Wiarę chrześcijańską sprowadzić mogła do kategorii  mitów greckich.  Miała w dodatku niemały wpływ na duchowieństwo i lud.

   W tych warunkach cesarz Konstantyn podjął doniosłą w skutkach  i awangardową myśl zwołania soboru ogólnopaństwowego przedstawicieli całego chrześcijańskiego świata.  Jako miejsce spotkania wyznaczył cesarz początkowo Ancyrę, ale ostatecznie stała się nim położona w  Azji Mniejszej bityńska Nicea. Była to późna wiosna -  maj i czerwiec 325 roku.

    Nicea leżała nad daleko rozciągniętym  jeziorem , otoczonym  licznymi wzgórzami. W tej porze  roku zdawała się rajem  pełnym nie wysłowionej urody.”  Bezpośrednio z szafirowej toni jeziora - „jak grecka Afrodyta” -wyrastały warowne mury miasta, wzniesione przez Rzymian, więc może dlatego właśnie trochę ciężkie,  i przysadziste . Zza nich  strzelały barwne kłęby kwitnących kwiatów . Cały zresztą ten kraj był piękny i stary.  Cywilizacja jest nie tylko domem, jest także drogą. Droga jest poszukiwaniem. Poszukiwanie jest również  religią. Każda religia jest jakimś bliższym  lub dalszym  etapem poszukiwania Boga. Przez kraj ten przeszło bogów wielu. Czczono bożka urodzaju i gościnności - dobrodusznego Sabazjosa i boginię płodności Kybele - zwaną tu matką  „Ma”.  Potem przyszły bóstwa fenickie: sromotna , rozpustna i zła  Astanta  wraz z Attisem. Później przywędrowali bogowie greccy i rzymscy. Obecnie  nastawał znak Chrystusa - znak Boga prawdziwego - Boga chrześcijan.

    Przybyło do Nicei  około 300-tu biskupów ze wszystkich części ówczesnego świata chrześcijańskiego. Podeszły wiekiem papież  Sylwester sam nie przybył , ale wysłał swych przedstawicieli , dwu rzymskich kapłanów: Wictora i Wincencjusza.  Przybyli także przedstawiciele prowincji i diecezji zachodnich . Nie brakło również biskupów spoza granic imperium: z Armenii, Krymu i  Persji. Stawił się też ów niebezpieczny herezjarcha Ariusz.

    Obradowano w pałacu cesarskim pod przewodnictwem samego cesarza.  Tak bywało na pierwszych soborach. Rozpoczęto nicejskie obrady 20-go  maja i trwać miały one przeszło dwa miesiące.  Obok cesarza  przewodniczył im biskup Hozjusz.  Konstantyn zwracając się do zebranych  przedstawicieli Kościoła apelował: „Bądźcie zgodni”.   Jednak różnice poglądów były wielkie, dyskusja żywa i pełna napięcia, obrady burzliwe. Ostatecznie, zgodnie z rzymską , zachodnią teologią zredagowano tzw Symbol Nicejski - mówiący, że Syn Boży  jest ”z istoty Ojca, Bóg z Boga, Światłość ze Światłości,  Bóg prawdziwy z Boga prawdziwego, zrodzony a nie stworzony, współistotny Ojcu, przez którego wszystko się stało.”    Sobór prawie jednomyślnie przyjął  wyznanie wiary nazywane odtąd „nicejskim”.  Jest to właśnie nasze „Wierzę w Boga Ojca...” - znacznie rozszerzone.  Chrystus jest więc współistotny z Bogiem Ojcem. Oto hasło prawowiernych chrześcijan.  Ariańskie wyznanie odrzucono, obkładając anatemą  jego zasadniczą część.

   Cesarz Konstantyn żegnał biskupów radośnie i uroczyście.  Gwardia cesarska prezentował broń  przed biskupami, a było wśród nich wielu  poranionych   w czasie ostatnich, niedawnych jeszcze prześladowań.  Owi czcigodni starcy -”święci mężowie” -  mogli spoglądać z niedowierzaniem  na ten oręż . Te miecze i włócznie  były jeszcze niedawno „narzędziem  ich męczarni”.  Taką włócznią - hastą przed prawie trzystu laty  rzymski  żołnierz  przebił bok  ukrzyżowanego Zbawiciela.  Pytali się więc biskupi wzajemnie:” Czy to nie sen?”   To nie był sen, to rozpoczęła się nowa epoka.

   Sobór ów stał się wielkim  i doniosłym wydarzeniem  dla  wszystkich  chrześcijan. Był bowiem pierwszym w dziejach  powszechnym i ekumenicznym zgromadzeniem Chrześcijańskiego Kościoła.  Wieńczył on lata  ogromnego przełomu, w którym chrześcijaństwo z religii prześladowanej stało się religią legalną,  oficjalną, a wkrótce już religią ogólnopaństwową. Był kamieniem granicznym  w historii chrześcijańskiego dogmatu dotyczącego Trójcy Świętej. Należy też dodać, iż stwarzał  podstawy pod rozwój  pobożności maryjnej. Maria - Matka Jezusa - stawała się w świadomości chrześcijan Matką Bożą.   

Wielki triumf  nie równał się jeszcze  ostatecznemu zwycięstwu . Jeszcze długo arianizm, a także  opozycja pogańska podnosiła głowę. Na gruzach starej trzeba było budować nowa cywilizację. Mijały puste, mroczne  wieki. Potem płynęły wieki średnie,  znaczone  szlakami krucjat. Trzeba też było  nadal krzewić  wiarę, nową kulturę i cywilizację  chrześcijańską, nie lękać się wrogiego okrzyku :”Allach Akbar” i  szukać  drogi w świat.  W daleki świat. Pomimo schizmy, reformacji, wojen religijnych i nowych rozłamów było jednak chrześcijaństwo - jako całość  - „wielkim  dębem”, a wielkie dęby  rosną powoli. Było także wielką szeroką drogą, w równie szerokim tego słowa znaczeniu  Sobór w Nicei okazał  na niej słupem milowym, drogowskazem przypominającym do dziś chrześcijanom,  by na wielkiej drodze szukali nie tego, co ich dzieli,  ale tego - co ich łączy. To obecnie podstawa dialogu pomiędzy wyznaniami czy nawet religiami.

    Symbol Nicejski jest do dziś  powtarzanym wyznaniem wiary w  Kościele  Katolickim  i w większości innych kościołów  chrześcijańskich. Chrystus wieczny, równy i  współistotny Bogu Ojcu Wszechmogącemu  - to fundament,  niewyczerpane źródło  mocy  wiary.  Dzięki niemu chrześcijaństwo nie może się wyczerpać.  „Wiara jego będzie żyła...” - mówi Tadeusz Zieliński, wybitny polski  humanista -  „... o ile  dane nam jest sadzić in omnia saecula saeculorum”.

                                                                                  Wacław Polakiewicz

                                                                                 

 C Z Y  B Ó G  B Y Ł  O B E C N Y ?

            Wielu ludzi po straszliwym ataku terrorystycznym na Stany Zjednoczone w dniu 11  września br. zadawało pytanie, gdzie był wówczas Pan Bóg i dlaczego dopuścił do takiej tragedii ? Nie ma chyba człowieka, który by nie został poruszony ogromem bólu i cierpienia, jakie przeżywa naród amerykański. To wszystko, co miało miejsce kilka tygodni temu i to, co przeżywa dzisiaj świat jako konsekwencję tamtego wydarzenia, pobudziło mnie do zadumy, do refleksji i do szukania odpowiedzi na postawione wyżej pytanie. Wiedziałam, że poddając rozumowej analizie te dramatyczne wydarzenia, nie zaspokoję swojego rozbitego serca, które z jednej strony; w pierwszym odruchu - pragnie i domaga się sprawiedliwości, a z drugiej wierzy, że Bóg jest Miłością i nie możliwe jest, by nie był razem z tymi wszystkimi niewinnie ginącymi ludźmi. Spojrzałam   więc  na te wydarzenia  oczami wiary ...

Stany Zjednoczone - kraj, o którym mówi się, że to niezniszczalna potęga światowa, raj na ziemi, do którego tak wielu ludzi tęskni i dąży, oaza wolności, demokracji i wszystkich marzeń człowieka  - kraj, w którym pieniądz jest bogiem ... To wszystko, co stanowiło podstawowy fundament, teraz zostało zagrożone i to nie za sprawą Boga, lecz człowieka będącego na usługach Złego. Jak reagują ludzie w tej sytuacji? Najpierw jest szok, rozpacz, ale zaraz przychodzi pomoc, a więc dobro, w którym obecny jest Bóg. W wielu miejscach gromadzą się ludzie na wspólną modlitwę, może pierwszy raz w swoim życiu kierują swe myśli w stronę Boga, widząc ludzką niemoc wobec ogromu tragedii. Czy w tych wszystkich miejscach, gdzie ludzie zbierali się na wspólną czy też indywidualną modlitwę -  nie rodził się na nowo zapomniany przez amerykanów Bóg? W tylu kościołach świata gromadzą się ludzie na Eucharystii oddając Bogu Ojcu przez Jezusa cały naród amerykański i tych wszystkich, którzy dopuścili się owych strasznych zbrodni. Czy to nie Bóg gromadzi ludzi na Mszy św.? Z całego świata dochodzą wieści o solidarności narodów, mówi się o zewnętrznych znakach życzliwości i solidarności, oferuje się konkretną pomoc w poszukiwaniu zaginionych ludzi. Czy w każdym najmniejszym geście ludzkiej dobroci nie ukrywa się Bóg ze swoją miłością?  W ilu miejscach na świecie dokonało się więc na nowo Boże Narodzenie, ilu ludzi otwarło swoje serca dla Boga? Nie można nie dostrzegać znaków obecności Boga w tym świecie, nie można Go nie szukać! Kiedy naród amerykański mówi o sprawiedliwości, o odwecie, o szukaniu zemsty - to właśnie wtedy w tę najbardziej niebezpieczną część świata, do Kazachstanu, jedzie ze swoją kolejną pielgrzymką Namiestnik Chrystusa, Jan Paweł II. Czy ten czas i to miejsce nie są znakiem Bożej obecności w świecie? Papież mówi w Kazachstanie o jedności i o pokoju, wskazuje na żyjących tam w zgodzie wyznawców różnych religii i mówi też, że na świecie jest możliwy pokój i jedność. Całą mocą swojego autorytetu wzywa do zaniechania aktów terroru i odwetu. Czy zatem ten okres nie był

czasem błogosławionym dla narodu amerykańskiego? Opadły emocje i zaczęto spokojnie mówić już nie o odwecie, lecz o walce z terroryzmem, a to jest ogromna różnica. Czy ten czas nie jest także wołaniem Boga o sprawiedliwość w dostępie do środków społecznego przekazu ? Potrzeba było tak strasznej tragedii dla Stanów Zjednoczonych, żeby świat zobaczył, w jakiej nędzy i niewoli żyje naród afgański. Ileż jest na świecie bólu, cierpienia i ludzkich dramatów, o których nikt nie wspomina, bo są to biedne narody? Czy Bóg nie woła tu o sprawiedliwość? A czy wszelka pomoc humanitarna, którą teraz otrzymują Afgańczycy nie świadczy o Bożej miłości i obecności? Poprzez te wszystkie znaki Bóg woła o sprawiedliwość w podziale bogactw tej ziemi.  Bóg ukrywa się w swojej przeciwności!  To tak jak z Krzyżem – widzimy Krzyż, a to jest tron Jezusa. Tak jest również i w naszym codziennym życiu. Doświadczamy bólu, cierpienia, utraty kogoś bliskiego, trudów życia i obowiązków   ale w każdej sytuacji naszego istnienia obecny jest Bóg ze swoją miłością, Bóg, który czeka byśmy z ufnością Go szukali, Jemu ufali. Trzeba zatem, żebyśmy nauczyli się dziękować Mu za wszelkie doświadczenia, za konieczność wyrzeczeń, za wszystkie razy zbierane od życia, za osamotnienie i codzienny trud – jako za dowody Jego trudnej do zrozumienia, lecz prawdziwej Miłości. Zła, z jakim spotykamy się każdego dnia, chociaż jest ono dramatyczne nie można w żaden sposób porównać  z dobrem, które  jest odbiciem dobroci Bożej, a przestrzeń naszej niemożności i niezrozumienia jest miejscem, gdzie przychodzi Bóg ze swoją mocą!

                                                                                                                                                                                                                                               TG

 

Zagadnienia życia duchowego 

CREDO

wiara jako odpowiedź

            Podążając drogą poszukiwania zrozumienia, czym jest wiara, musimy zatrzymać się jeszcze nad ujęciem tej rzeczywistości jako spotkania Boga i człowieka. Nie wolno zapominać, że wiara jest łaską i jest uprzednia do reakcji człowieka. Skoro tak, to Bóg pierwszy „wyszedł” do człowieka objawiając mu się.

Warto tu zaznaczyć, że objawienie (łac. revelatio) oznacza nagłe odsłonięcie, odkrycie się Boga i Jego spraw (np. rzeczy ostatecznych, zamiarów), po to, aby człowiek mógł Go bardziej poznać, a przez to bardziej zaufać i kochać. Wynika z tego, że objawienie to wołanie Boga Człowieku chcę być przez ciebie poznany. Tylko poprzez poznanie kogoś nabiera się do niego zaufania. Tylko wtedy, gdy ktoś odsłania się przede mną, mogę go poznać. Równocześnie owo Boskie Chcę być poznany, niesie ze sobą treść Daj mi się poznać.

Takie ujęcie objawienia się Boga wyznacza, czym jest wiara. Jest poznawaniem Boga i równoczesnym odsłanianiem siebie Bogu, czyli stawaniem w prawdzie. Można w tym miejscu zastanowić się, po co mamy dawać się poznać Bogu, skoro On wie o nas wszystko. Mądrość i logika Boga jest niedościgniona. Po pierwsze - dał nam wolną wolę i chce, aby człowiek dobrowolnie Mu okazywał siebie. Po drugie - to nie Bogu jest potrzebne nasze stawanie w prawdzie przed Nim, ale nam samym. Tam, gdzie człowiek uciekł od prawdy o sobie przed Bogiem, tam powstało zapotrzebowanie na psychologię. Bo człowiek dla swego zdrowia duchowego, psychicznego i fizycznego potrzebuje prawdy o sobie, o swoim postępowaniu. A prawdę tę może poznać tylko w odniesieniu do jakiegoś autorytetu. Dla człowieka ochrzczonego jest nim Bóg – Prawda: Ja jestem Drogą, Prawdą i Życie

 

OBJAWIENIE WIARA CZŁOWIEK

 Dać się poznać Bogu, to odwzajemnić Bogu Jego otwartość na nas swoim odsłonięciem się. Dać się poznać Bogu, to zaufać Mu, pokochać i pozwolić, aby Bóg mógł okazywać nam swą miłość. Dać się poznać Bogu, to uznawać Go za Przyjaciela i okazywać Mu to każdego dnia swą postawą wiary.

            Jaka jest nasza odpowiedź na Boże Objawienie? Na ile dostrzegam, że On każdego dnia ukazuje mi Siebie w różnych sytuacjach mojego życia? Na ile my stajemy wobec Boga w prawdzie? To jest warunek wiary i miłości – PRAWDA. Tylko uznanie, kim jest Bóg i kim jestem ja, może człowieka uczynić wolnym i szczęśliwym, nawet, jeśli ta prawda o mnie jest brutalna i zadaje mi ból. Bóg jest ponad tym, On jest naszym wyzwoleniem. Uznaj prawdę, a prawda cię wyzwoli.

Ks. Roman Zapała

Dzień Wszystkich Świętych

Idzie w tanecznym pochodzie kolorowy korowód Wszystkich Świętych:czarni i biali czerwoni i żółci wielcy i mali starzy i młodzi – wszyscy razem.

Uśmiechnięci, radośni, szczęśliwi

machają palmami zwycięstwa,

heroldowie anielscy głoszą ich cnoty,

pomiędzy kolejnymi strofami pieśni uwielbienia Boga

woń niebiańskich kwiatów wokół się rozlewa.

Cnotę czystości w bieli obnoszą,

męczennicy- czerwienią się mienią,

słudzy sług- w purpurę odziani

czyniący pokój- błękitem otuleni,

sędziwi wiekiem srebrne szaty ubrali.

zaś dzieci w bladoróżowych biegną sukienkach,

wielbiąc Boga beztrosko chwytają swojego motylka,

w złotych szatach kroczą dostojnie

miłujący Boga ponad wszystko.

Najliczniejsza, różnobarwna idzie rzesza

szarych, cichych, pokornych, ukrytych.

Radują się oczy zielenią

tych, którzy światu dali nadzieję.

Rozpalone miłością Bożą ich serca

promieniują niczym słońca,

ciepłem swym ożywiają wszystkie barwy,

które drgają i falują

wraz z ruchami Świętych,

znacząc na niobie tęczową ich drogę.

Idą tak przez wieki

i wciąż nowymi Świętymi

zasilają swe szeregi.

Zofia Bobik

 

 

TOLERANCJA

            Tolerancja (łac. tolerantia - znoszenie, wytrzymywanie, pobłażanie, okazywanie cierpliwości i wyrozumiałości), traktowanie na równi z innymi osób, których poglądów, wierzeń religijnych i zachowań nie uważa się za prawdziwe i właściwe. Bezpośrednio zatem tolerancja odnosi się do samych osób, poprzez darzenie ich odpowiednim szacunkiem i uznawanie za pełnoprawnych członków społeczności. Pośrednio zaś dotyczy nieodpowiednich czynów lub poglądów i przekonań społeczno-politycznych tych osób. Nakazuje mianowicie pewne pogodzenie się z tymi faktami mimo zdecydowanego nieaprobowania ich. Tolerancja zatem nie utożsamia się z indyferentyzmem, czyli odnoszeniem się do czyjegoś  światopoglądu i rodzaju wyznawanej religii z całkowitą obojętnością lub stawianiem wszystkiego na jednakowej płaszczyźnie. Nie jest też tolerancja tym samym co kompromis, połączony z pewnym ustępstwem lub nawet wyrzeczeniem się czegoś ze swojego światopoglądu i przyjmowanych dotąd prawd wiary lub zasad moralnych. W tolerancji bowiem wyraźnie odrzuca się błąd i nie wyrzeka się żadnej prawdy. Niemniej jednak błądzącym lub inaczej myślącym okazuje się szacunek, przez dialog usiłuje się ukazać drogę do pełnego dobra
i całej prawdy.

Istnieją różne przejawy tolerancji:

 

·        Tolerancja światopoglądowa - w odniesieniu do wierzących - polega na społecznym i prawnym zapewnieniu wszystkim społecznościom religijnym odpowiedniej wolności i swobody działania. Mieści się w tym m.in. niestawianie przeszkód indywidualnym i społecznym praktykom religijnym, zapewnienie rodzicom prawa do religijnego wychowania dzieci a wspólnotom religijnym - do publicznego nauczania prawd wiary, rządzenia się własnym: prawami, budowania świątyń, mianowania na urzędy duchowne, zwoływania zebrań, utrzymywania odpowiednich instytucji, organizowania
stowarzyszeń, kształcenia kleru i dowolnego komunikowania się zarówno z innymi wspólnotami, jak i z władzami zwierzchnimi, choćby nawet znajdowały się one poza granicami kraju. Tolerancja w odniesieniu do niewierzących wymaga, aby nikt nie przeszkadzał im w wyznawaniu światopoglądu ateistycznego i nie przymuszał do przyjęcia wiary.

·        Tolerancja międzywyznaniowa - wyraża się w zgodnym współżyciu ze sobą i wzajemnym
szanowaniu się różnych wspólnot wyznaniowych i religijnych.

·        W płaszczyźnie pozareligijnej tolerancja dotyczy m.in. zagwarantowania swobody wymiany myśli i informacji oraz zapewnienia możliwości organizowania się w różne związki, publikowania dorobku kulturalnego.

Człowiek pozostający w błędzie lub źle postępujący nie zawsze kieruje się złą wolą. Częściej decydują o tym jego osobiste trudności w poznaniu pełnej prawdy i wybraniu najwłaściwszej drogi życia moralnego. Zazwyczaj dochodzi on tu tylko do pewności moralnej, która nie zawsze musi się pokrywać z rzeczywistością. Każdy człowiek może pozbyć się błędów i zawrócić ze złej drogi. Z natury swojej bowiem jest nastawiony naprawdę i dobro. Trzeba więc zaufać tej jego zdolności. Tolerancja jest postulatem zwykłej, naturalnej sprawiedliwości - człowiek, jako pełna osoba ludzka, posiada prawo, aby zapewniano mu wolność sumienia, szanowano jego przekonania, umożliwiano mu poszukiwanie prawdy i dzielenie się z innymi swoimi opiniami, a także liczono się z jego przynależnością do organizacji społecznych, politycznych i religijnych. Bez tolerancji wprost niemożliwe byłoby dzisiaj współżycie osób, grup i społeczeństw o różnych wierzeniach, ideologiach i zwyczajach Słusznie zatem zajmuje ona jedno z pierwszych miejsc we współczesnych zestawach podstawowych praw człowieka.

 

Otóż tolerancja jest czymś zupełnie innym niż obojętność. Jeśli nie reaguję na jakieś zło, dlatego że mnie ono nie dotyczy, a zło zagrażające drugiemu mało mnie wzrusza, bo nade wszystko cenię sobie spokój, nie jestem przez to człowiekiem tolerancyjnym. Tolerancja jest to niechęć do stosowania przymusu, a ponadto prawdziwa tolerancja przeniknięta jest miłością.

 

Bezgraniczna tolerancja możliwa jest tylko podczas zabawy: każdy niech się bawi, jak mu się podoba. Ponieważ jednak życie nie jest zabawą, a drogi każdego człowieka różnorako przecinają się z drogami innych, zasada tolerancji nie może niszczyć dwóch niezbędnych ludziom przestrzeni: przestrzeni prawa oraz przestrzeni miłości. Prawo nie toleruje jawnej krzywdy, jaką jeden człowiek zadaje drugiemu. Miłość stara się bronić nawet przed tą krzywdą, którą człowiek zadaje samemu sobie.

 

Nie znaczy to, że miłość uprawnia do wtrącania się w sprawy drugiego. Przecież nawet małemu dziecku staramy się pomagać w taki sposób, żeby uszanować jego osobową autonomię. Rzadko się zdarza, że ktoś odtrąca miłość w ogóle. Adresat naszej miłości odrzuca ją przeważnie dlatego, że ma zastrzeżenia do jej formy, nie wierzy w jej autentyczność, czuje się zagrożony itp. Stąd miłość musi być ogromnie czujna na osobę tego, któremu chce pomóc. Starannie obmyśla środki, czeka na odpowiedni moment, robi wszystko, żeby, przychodząc z pomocą, nie urazić i nie poniżyć.

Opracował: Michał Bereziński

Tolerancja wśród młodzieży

 

Tolerancja jest pochodną liberalizmu - a więc toleruję wszystko, co się wokół mnie dzieje i albo mnie bezpośrednio nie dotyczy, albo dzieje się na moje własne życzenie lub za moją zgodą”; „Tolerancja – akceptowanie zachowań, przyzwyczajeń innych ludzi, także ludzi, którzy wyglądają inaczej lub mają inną religię (tradycję) – tak, między innymi, opisują czym jest tolerancja, młodzi ludzie. Czy jesteśmy narodem tolerancyjnym? Czy mieszkańcy naszego miasta są tolerancyjni? Kiedy będziesz pytać ludzi czy są tolerancyjni, każdy powie ci, że jest” – tak odpowiedziała mi kolejna osoba. Taki jest fakt. Większość z nas uważa, że są osobami tolerancyjnymi - mniej lub bardziej, ale czy tak jest naprawdę? Nie potrafimy godzić się i tolerować wszystkiego. Ja uważam, że jestem osobą tolerancyjną, ale niekiedy zdarza mi się czemuś zaprzeczyć, do czegoś nie dopuścić. Na moje usprawiedliwienie mam jednak zasadę, którą się kieruję: pozwalam żyć drugiemu człowiekowi tak jak mu się podoba, może być kimkolwiek i robić cokolwiek, toleruję go, nie „czepiam się„ i nie „niszczę” go, dopóty, dopóki jego zachowanie nie zacznie zagrażać mnie. Jednym słowem - nie ograniczam niczyjej wolności tak długo, dopóki jego wolność nie zacznie ograniczać mojej. Tu, według mnie, jest granica tolerancji. Z tym zdaniem zgadza się większość osób. Ale co zrobić, gdy ewidentnego powodu zagrożenia nie ma, jak w przypadku osób niewierzących? Wtedy sprawa ma się inaczej: „Toleruję ich, lecz czasami podświadomie uważam takich ludzi za gorszych, z problemami”. Prawdą jest, niestety, że takich osób jest więcej. Warto się zastanowić, czy faktycznie powinniśmy uważać ludzi niewierzących za gorszych. Czy to, że wierzymy, ..) czyni z nas ludzi lepszych?: „Narzucanie komuś swej religijności to także totalitaryzm, o czym niestety często zapominają ludzie fanatycznie wierzący”.

Czas przejść do podstawowego pytania: Czy nasz naród jest narodem tolerancyjnym?. Spójrzmy na to poprzez przykład naszego najbliższego środowiska: szkoły i miasta: „Tak, spotkałem się z oznakami nietolerancji i spotykam się z nimi nadal. (...) Moja mama jest Rosjanką. (...) Znalazło się parę osób, które uznały to za punkt zaczepienia: jakieś przezwiska itp. Lekcja historii, coś o bolszewikach, no i -
oczywiście -  od razu związek ze mną.”.
Kompletnie zaskoczyła i zdziwiła mnie dalsza wypowiedź tego samego człowieka: „Komputer i rower: ktoś kto interesuje się takimi rzeczami, jest uznawany przez większość ludzi  za  niższą formę życia, a z kimś takim nie da się nawet porozmawiać”.

Wszyscy, których spytałam, czy spotkali się kiedyś z oznakami nietolerancji wobec siebie, odpowiedzieli „tak”. Idealnie ilustruje to, według mnie, bardzo rozbudowana wypowiedź Bartka: „Ja nie jestem łatwy w pożyciu, a już tym bardziej standardowy (...), więc czasem mam problemy, tyle, że z reguły nie przejmuję się tym, co osoba nietolerancyjna o mnie myśli - jej opinia nie jest dla mnie absolutnie żadną wykładnią. A przejawy nietolerancji wobec mnie ?  Kiedyś prawie oberwałem za czerwone spodnie i okulary przeciwsłoneczne, w podstawówce niektórzy nie mogli znieść mojego IQ, na studiach... a to heca... patrzyła na mnie z góry jedna "mądrość" dziejowa, bo mam krótkie włosy, czasem słucham hip-hopu i nie obnoszę się tak jak ona ze swoją „intelektualnością”. Cóż, przykładów jest sporo, ale w ostatecznym rozrachunku nijak nie wpływają one ani na moje poglądy, ani na samoocenę.”

                Na koniec powinnam napisać parę słów o tym, czy ludzie w Zakopanem są tolerancyjni – przecież mieszkamy w tym mieście. Nie chcę wypowiadać dosadnie swojego zdania, bo kogoś mogę urazić – gdyż według mnie, delikatnie mówiąc, w Zakopanem osoby tolerancyjnej trzeba... ze świecą szukać. Uważam jednak, że moje najbliższe środowisko jest tolerancyjne wobec mnie. „Moim zdaniem, tolerancja opiera się na stosunkach między ludźmi. Z całą pewnością będziesz bardziej tolerancyjna dla swojej przyjaciółki niż dla kogoś, kogo nie lubisz. Granica leży gdzieś pomiędzy twoim stosunkiem do danej osoby i do danego tematu.”.

I na tym zakończmy.

 Katarzyna Paluch

 

Wszystkie zamieszczone wypowiedzi są wypowiedziami moich kolegów, którzy wyrazili zgodę na zamieszczenie ich imion i nazwisk, pomimo to nie zamieściłam ich. Osoby wypowiadające się wyraziły również

zgodę na cytowanie ich wypowiedzi, skracanie i zamieszczenie w tym artykule.

 

Wulgaryzm wśród młodzieży

Wulgaryzm (z łacińskiego migaris = pospolity, prostacki) – to wyraz wulgarny, pospolity, ordynarny, niepoprawna forma fleksyjna, wyraz o nieprawidłowej składni. Wulgaryzowanie może być także zmianą znaczenia jakiegoś zagadnienia. Rodzajem wulgaryzmu może być także zbytnie upraszczanie systemu naukowego.

 

•           Kiedy powstał wulgaryzm?

Powstania wulgaryzmu nie można dokładnie określić, wydaje się, że ukształtował się on równoległe z zasadami danego języka, ponieważ jest odstępstwem od nich.

 

•           Jakie są źródła wulgaryzmu i skąd młodzież się go uczy?

Źródłem nauki wulgarnych słów czy zachowania jest przede wszystkim szkoła. Wydaje mi się, że w każdej z nich wulgaryzm istnieje, tyle tylko, że bardziej lub mniej widoczny. W niektórych "budach" (przykład wulgaryzmu) uczniowie w każdym wieku używają przekleństw (nawet  tych najbardziej dosadnych), a w innych upraszczają tylko trudną składnię lub gramatykę zdania.

Drugim źródłem, z którego młodzież może nauczyć się wulgaryzować jest najbliższe otoczenie – rodzice, sąsiedzi, znajomi. Jeśli rodzice używają wulgaryzmu, to - naśladując ich - dziecko też zacznie je używać.

•    Wśród niezależnych od otoczenia przyczyn  używania wulgaryzmów przez młodzież można wymienić następujące:

-  wszystko, co zakazane, jest atrakcyjne,

-  słowa takie mają silne zabarwienie emocjonalne,

-  słowa takie są dźwięczne i dobrze się je wymawia,

-  łatwo się ich używa,

-  są to słowa - klucze, a odpowiednia intonacja nadaje im odpowiednie znaczenie.

Opracował: Mc'k przy współpracy pani psycholog M. Biłuńskiej

JOANNA D'ARC

(zginęła na stosie 30 maja 1431 roku w Rouen)

Córka wieśniaków z Domremy w Lotaryngii słysza­ła od trzynastego roku życia wewnętrzne głosy, które ją później przynaglały do konkretnego działania. Była przekonana, że jej posłannictwem było wypędzenie Anglików z ojczyzny i doprowadzenie do koronacji króla Karola VII. Stanęła na czele kilkutysięcznego oddziału, który pokonał Anglików pod Orleanem, zmuszając ich do odwrotu. Pod jej wpływem Karol VII koronował się w Reims. Od tego momentu zaczę­ły się przewlekłe pertraktacje z Anglikami, ustał zapał do walki, choć tu i ówdzie rozgorzały lokalne potycz­ki. Joanna spełniła swoją misję, posłuszna „głosom", o których nie wątpiła, że pochodzą od Boga. W walce pod Compiegne dostała się do niewoli burgundzkiej. Oprawcy sprzedali ją za dziesięć tysię­cy złotych franków Anglikom. Została przewieziona do Rouen, gdzie Anglicy przekazali ją trybunałowi kościelnemu, któremu przewodniczył anglofil Piotr Couchon, biskup z Beawais. Dla Joanny rozpoczął się ogrójec i kalwaria. Oskarżono ją o czary i... uży­wanie męskiego stroju.

Joanna była wierną córką Kościoła, ale w osobie biskupa Couchon nie mogła go odnaleźć. Powoływa­ła się ciągle na głosy świętych, przekonując sędziów, że bardziej trzeba słuchać Boga niż ludzi. Pozostała Kościołowi wierna do końca, twierdząc, że: „Temu Kościołowi podporządkowuję wszystkie moje dobre czyny, jak i to, co uczyniłam i jeszcze uczynię. Gdy mnie zapytacie, czy podporządkowuję się skłócone­mu Kościołowi, to więcej nic nie powiem". Złożyła apelację do papieża, co biskupa Couchon i jego try­bunał mocno zirytowało. Apelację Joanny zignoro­wano.

Oskarżona obstawała niezłomnie przy swoich ze­znaniach, wydając tym samym wyrok na siebie. Jeden z protokolantów zaznaczy na marginesie: „...odpo­wiedź zasługująca na śmierć".

Joanna straciła w pewnej chwili kontrolę nad sytu­acją. Odczytano jej wyrok i równocześnie odwołanie jej przekonań, które Joanna w zamęcie duszy podpi­sała. Załamała się chwilowo, co jednak nie oznaczało zdrady misji, jakiej służyła z całym oddaniem i prze­konaniem. Po krótkim zastanowieniu odwołała ze­znania, odnajdując znowu siebie. Powiedziała, że nie zrozumiała tego, co podpisała i nadal ufa jedynie gło­som swoich świętych.

Trybunał zamienił wobec tego karę więzienia o chlebie i wodzie na karę śmierci przez spalenie na stosie. Joanna skarżyła się, że ją tak strasznie potrak­towano. Mówiła, że wolałaby śmierć od miecza. Za­nim ją wyprowadzono, spotkała jeszcze biskupa Cou-chon, któremu rzuciła oskarżenie: „Biskupie, umie­ram przez ciebie!"

Joanna poprosiła o spowiednika i Komunię św. Wyniknęła kłopotliwa sytuacja, ponieważ uznano ją za heretyczkę i czarownicę, a więc osobę wykluczoną z Kościoła. Dyskusja zakończyła się milczącym przy­zwoleniem. Sędziowie chcieli żenującą sprawę jak najszybciej zakończyć. Na pytanie: „Czy wierzysz w ciało Jezusa Chrystusa?" Joanna odpowiedziała:

„Tak, wierzę, że jest On jedynym, który mnie może uratować. Proszę, dajcie mi Go".

Potem osadzono Joannę na wózku pośród dwóch du­chownych. Osiemdziesięciu angielskich żołnierzy eskortowało pojazd na miejsce stracenia. Najpierw wy­głosił kazanie ksiądz Nicolas Midi. Walter Nigg pisze, że mówił tak, jak nigdy nie wolno przemawiać chrześci­janinowi. Joanna słuchała słów kaznodziei milcząc. Na koniec kazania ksiądz Midi powiedział: „Joanno idź w pokoju. Kościół nie może cię więcej ochraniać. Ko­ściół przekazuje cię «ramieniu świeckiemu»".

Skazanej włożono na głowę coś w rodzaju mitry, na której wypisano słowa: „Heretyczka, recydywistka, apostatka, bałwochwalczym". Joanna prosiła wszyst­kich o przebaczenie. Wbrew zwyczajowi, nie odczyta­no wyroku władzy świeckiej. Joannę przywiązano do stosu, po czym duchowni opuścili miejsce zbrodni. Niektórzy płakali, co wyraźnie rozbawiło angielskich żołdaków.

Joanna prosiła oprawców o mały krucyfiks. Jeden z angielskich żołnierzy zmajstrował szybko krzyż z patyków i wręczył dziewczynie. Pocałowała krzyż i schowała go za koszulę. Czas dłużył się niemiłosier­nie. Żołnierze byli zniecierpliwieni. Joanna prosiła:

„Idźcie do kościoła i przynieście krucyfiks. Trzymaj­cie go przed mymi oczami, aż do mojej śmierci. Jak długo jeszcze żyję, chcę oglądać krzyż, do którego przybito Boga". Wreszcie podpalono stos. Powoli dziewczyna niknęła w płomieniach i dymie. Wzywała Boga i świętych. Ostatnie jej słowa były: „Jezus, Je­zus!" i „Moje głosy mnie nie zwiodły!" Potem skłoni­ła bezwładnie głowę. Spopielone ciało wrzucono do Sekwany.

Kościół zrehabilitował Joannę d'Arc po 25 latach. O wiele później doszedł do wniosku, że wówczas, 30 maja 1431 roku, pozwolił spalić na stosie, na starym rynku w Rouen, jedną z najbardziej fascynujących świętych postaci, jakie zrodziła Francja.

Kim była święta Cecylia?

Pod koniec roku liturgicznego, a dokładnie 22 listopada, chylimy  swe czoło przed niewiastą zaliczoną w poczet świętych, obdarzoną cudowną pięknością ciała i nie mniejszą wspaniałością ducha, która jest patronką śpiewu i muzyki kościelnej.

 To święta Cecylia.

Przyszło jej żyć w trudnych dla wyznawców Chrystusa czasach prześladowań. Żyła na początku III wieku. Najlepiej o jej życiu duchowym niech świadczy fakt, że złożyła Bogu ślub dozgonnej czystości.  Pan Bóg czuwał nad tym darem, zwłaszcza gdy rodzina zmuszała ją do wyjścia za mąż. Kandydat na męża okazał się człowiekiem bardzo szlachetnym i uszanował decyzję Cecylii, kiedy powierzyła mu swój sekret. O ślubie czystości powiedziała: „Na straży mojej cnoty- powiedziała- stoi mój Anioł Stróż” . Narzeczony poprosił ją, żeby pokazała mu owego Anioła Stróża. Wtedy Cecylia zaprowadziła go do papieża – św. Urbana, który pouczył Waleriana o prawdach wiary. Ukoronowaniem trudów, jakie podjęła Cecylia, był jego chrzest, którego udzielił mu sam papież. Po przyjęciu świętego sakramentu Wal ery przyszedł do domu Cecylii. Spełniła się wtedy jego prośba, gdyż ujrzał anioła znajdującego się tuż przy zatopionej w modlitwie Cecylii.  Anioł włożył następnie dwa wieńce z róż i lilii- na głowy duchowych małżonków  i rzekł: „Zachowajcie te wieńce nietknięte poprzez zachowanie czystości, bo przyniosłem je wam od Boga”. 

            Rozpoczęły się prześladowania chrześcijan. Ręka prześladowców dosięgła także Cecylię. Poddawano ją torturom, a sposób, w jaki je przyjmowała,  przyczynił się do nawrócenia wielu pogan. Do ostatniego tchnienia nie wyparła się wiary. Została ścięta. Za  pomocą dłoni wyrażała w ostatnich chwilach życia swa wiarę.  Stąd bardzo często św. Cecylia jest przedstawiana, jak powierza swemu Oblubieńcowi - Bogu własne życie. W jednej dłoni ma odchylony  (ukazuje?) jeden palec, który oznacza Boga Jedynego, w drugiej zaś trzy, symbolizujące Trójcę Przenajświętszą.

  Jak podaje legenda bohaterska święta grała na organach. W tamtych czasach były to organy wodne, bardzo rzadko zresztą spotykane. Pewne jest, że św. Cecylia wywodziła się ze znakomitej rzymskiej rodziny, a kobiety pochodzące ze  znaczących rodów potrafiły grać choćby na harfie.

            Święta Cecylia jest opiekunką muzyki kościelnej. Patronuje zatem chórom i scholom oraz organistom.  Ale czy tylko? Wszak wspólnotowy śpiew w kościele zawdzięczamy  tym, którzy w nim uczestniczą, czyli  kapłanom sprawującym liturgię i tym wiernym, którzy podczas Mszy św. czy nabożeństwa modlą się pod ich przewodnictwem –często śpiewając.

            Życzę więc wszystkim w dniu naszego wspólnego święta – gdy wspominamy św. Cecylię – radości chrześcijańskiej wyrażanej głośnym ( donośnym) śpiewem, tak aby rola organisty ograniczała się jedynie do towarzyszenia śpiewowi wiernych w kościele. Wszak kto śpiewa – ten dwa razy się modli.

 Wojciech Bonczyk

 

 „Pomocna dłoń”

Z wolontariatem zetknęłam się na jednym ze spotkań przygotowujących do Sakramentu Bierzmowania, podczas którego kapłan opowiadał nam o ludziach starszych, którzy potrzebują od nas, młodych ludzi, bezinteresownej pomocy.

            Zaczęłam się wtedy zastanawiać: Czyż ja nie mogę zostać pomocną dłonią dla tych samotnych osób? Dzięki Bogu, ja i moi rodzice jesteśmy zdrowi, ale nikt nie wie, co będzie za parę lat. W końcu wszyscy kiedyś będziemy w podeszłym wieku, może nawet chorowici, i co wtedy? Wtedy też każdy z nas będzie potrzebował pomocy i oczekiwał troski od innych.

            Moja pomoc ludziom starszym i chorym nie jest dla mnie obowiązkiem ani przymusem, ale sprawia mi wiele radości i satysfakcji. To jest niesamowite, że ci ludzie mimo swoich dolegliwości potrafią być tak wdzięczni człowiekowi.

Chodząc do chorych mam świadomość, jakbym szła do samego cierpiącego Chrystusa. Mogę nauczyć się od nich pokory, dobroci, radości z tego, co się ma i zadowolenia z życia, które czasami jest naprawdę trudne i ciężkie. Jak wspaniale czuję się, gdy mogę coś ze swego życia dać i ofiarować coś, co sprawia mi – podobnie jak i chorym - radość.            

Pomoc tym ludziom nie jest naprawdę niczym trudnym. Potrzeba tylko z naszej strony chęci i poświęcenia nieco czasu, bo ci chorzy na nas czekają, abyśmy niekiedy tylko przyszli, porozmawiali, może zrobili zakupy czy pomogli posprzątać w mieszkaniu.

Przychodzą także chwile lenistwa, zniechęcenia, ale wtedy zawsze przypominam sobie słowa:

 

            „Błogosławieni miłosierni, albowiem oni miłosierdzia dostąpią” (Mt 5,7).

 

Miłosierdzie ma określić naszą postawę w stosunku do każdego człowieka. Pan Jezus powiedział do Siostry Faustyny:

 

            „Żądam (...) uczynków miłosierdzia, które mają wypływać z miłości ku Mnie” (Dz 742).

 

Myślę, że miłosierdzie powinniśmy okazywać wszędzie tam, gdzie pośle nas Pan. Jezus uczy, że miłosierdzie można realizować poprzez modlitwę, słowo i czyn.

Idąc do chorych czuję, że jestem im potrzebna. Wiem, że to właśnie mnie Ojciec Niebieski wybrał i chce, aby ci ludzie widzieli, że to nie ja do nich przychodzę, lecz sam Bóg, który powiedział:

 

„Skaleczoną owcę opatrzę, a chorą umocnię” (Ez 34,16)

Joanna Sopiarz  

 

 

CZY IZA MA OJCA I MATKĘ?

Tego dnia padał deszcz. Na dużej przerwie nie można było wyjść na boisko. Więc biegali po korytarzach, ale nie wszyscy. Kilku kolegów Tomka i kilka koleżanek usiadło wkoło w klasie, tak jakby siedzieli przy ognis­ku. Niektórzy na pulpitach, bo to przecież nie lekcja. Nie wiadomo, kto zaczął pierwszy, ale opowiadali o swoich Rodzicach. Właściwie to się chwalili.

Zbyszek mówił, że jego Tatuś jest geografem i rysuje mapy. Najpierw wszystko trzeba wymierzyć i dopiero się rysuje.

— Będę go musiał poprosić — pomyślał Tomek —-aby narysował na mapie tę wieś, gdzie mieszkają Dziadkowie. Na żadnej mapie jej nie znalazł.

Inny chwalił się: — Jak cię kiedyś brzuch zaboli, to mój Tato będzie cię krajał, bo jest chirurgiem. Ja się też tej medycyny trochę poduczyłem.

— Ty, ale jeszcze nie krajesz? — zaśmiała się Zosia.

— No, jeszcze nie. Ale i tego się nauczę.

— Mój Ojciec jeździ elektrowozem — opowiadał Ma­rek. — Nieraz dwa dni go nie ma. Kilka razy z nim je­chałem i wszystko mi pokazał.

— Potrafiłbyś prowadzić elektrowóz? — pytali.

— No pewnie! Ruszyć umiem na pewno. A niedługo się nauczę, jak zatrzymać pociąg.

— A wiecie, mój Tato jest murarzem — wtrąciła Be­ata. — Mówił, że więcej zarabia niż lekarz i nauczyciel. Teraz muruje aż na ósmym piętrze. Wcale mu się nawet w głowie nie kręci.

Jurek opowiadał o swym Ojcu, który jest sadowni­kiem: — Ja też się znam na jabłkach. Nawet z zamknię­tymi oczami poznam każdy gatunek.

Gosia chwaliła się Matką, która jest buchalterką i podlicza wielkie kolumny cyfr. — Cały tydzień liczył­byś to i pewnie pomyliłbyś się, a Mama tylko stuka na maszynce, pokręci korbką i już ma wynik. Ja na tej ma­szynce umiem już dodawać.

Tylko Iza nic nie mówiła. Nawet chciała wstać, ale siedzieli tak ciasno, że to było trudne.

Tomek też wspomniał o swych Rodzicach, ale bardzo krótko. Teraz intrygowała go Iza. Dlaczego milczy? Czemu jest taka smutna? Trzeba ją spytać. Coś go jed­nak powstrzymało, by nie uczynić tego przy dzieciach. Rozległ się dzwonek. Kończyli rozmowę i wracali na swe miejsca. Inni z krzykiem wbiegali z korytarza. Znalazł się właśnie koło Izy.

— A twoi Rodzice? Nic nie mówiłaś — zagadnął.

— Nie bądź taki ciekawy, wiesz! — odpowiedziała niechętnie. Ale gdy spojrzała na jego zatroskaną i po­ważną twarz cicho szepnęła: — Ja nie mam Rodziców.

Tomek nic nie powiedział, bo wiadomość była tak nagła i czasu już nie było. Wchodziła pani. Jeszcze znad książki zerknął ku Izie, siedziała chwilę z twarzyczką ukrytą w dłoniach.

— Zrobiłem jej przykrość — pomyślał, — ale prze­cież nie chciałem.

W domu zwierzył się Mamie ze swego przeżycia. Znała historię Izy z rozmów z wychowawczynią. Dzie­wczynka wcześnie straciła Rodziców i była teraz u Cio­tki.

— Powiedz jej kiedyś, Tomku — radziła — że ona ma większe niż inne dzieci prawo do Ojca w niebie. Przy­pomnij, że Pan Jezus mówił o ptakach niebieskich, o li­liach polnych, że nad nimi Czuwa i zapewniał, że nasz Ojciec w niebie o każdego z nas jeszcze więcej się trosz­czy i bardzo nas kocha. Jest najlepszym Ojcem. Iza też ma Matkę. Przecież Matka Jezusa jest też Matką wszystkich dzieci Bożych. A sieroty, takie jak Iza, ko­cha szczególnie. Jeśli ona o tym będzie pamiętać, nie będzie jej smutno — zakończyła Mamusia.

Długo nie było okazji, aby pomówić z Izą. Zresztą nie wiedział jak. Bał się zrobić jej przykrość.

Chyba po dwóch tygodniach wracali w kilkoro ze szkoły. W końcu sam szedł obok Izy. Doszli tak do jej domu.

— Iza, nie gniewasz się na mnie? — spytał Tomek.

— Nie! A o co ci chodzi?

— Bo wtedy spytałem o twych Rodziców. Iza, mówię ci — zdobył się Tomek na odwagę. — Masz w niebie Ojca Najlepszego, Najmądrzejszego! I wiesz, masz Ma­tkę, Matkę Jezusa. Ona cię kocha. Ty naprawdę masz ojca i matkę.

Iza chwilę myślała. Dziwnie spojrzała na Tomka i bardzo cicho powiedziała: — Dziękuję ci za te słowa.

Ks. Olgierd Nassalski

 

 

Dla uczczenia

Roku Prymasa Tysiąclecia

 

Wystawa prac nauczycieli

i uczniów PLSP

im. A. Kenara w Zakopanem

 

Otwarcie wystawy 7 listopada

Środa godz. 16 00

Wystawa czynna codziennie od 19-19

w sali Domu Parafialnego

ul. Jana Pawła II 4

 

Stopka redakcyjna:

"Echa spod Giewontu" - Pismo Parafii Najświętszej Rodziny w Zakopanem ul. Krupówki 1a, 34 - 500 Zakopane. Skład redakcji: Beata Kępińska, Maria Krupa, Maciej Małeta, Monika Olszewska, Ks. Jan Przybocki (redaktor naczelny), Barbara Sularz, Marian Mitan (fotografie). Redakcja zastrzega sobie prawo skracania i zmiany tytułów nadesłanych materiałów. Adres internetowy naszej parafii: www.swrodzina.zakopane.pl
 

 

I Strona główna I Wiadomości I Kultura I Sport I Pogoda I Turystyka I Narty I Kościół I

I Radio Alex I Głos Ameryki I Z peryskopu... I DH Zakopane I Telefony I Apteki I

I Reklama I Ogłoszenia I Muzyka I Video I Galeria I Archiwum I O Watrze I